poniedziałek, 10 grudnia 2018

Relacje rodzinne

Po godzinie jazdy swoim autem, siedmiu godzinach oczekiwania na lotnisku, stu czterdziestu minutach lotu, kolejnej godzinie w samochodzie, dwóch wieczorach, dwóch nocach i jednym dniu rodzinowania się, kolejnej godzinie w samochodzie, stu trzydziestu minutach lotu i znów godzinie we własnym aucie powróciliśmy cali i zdrowi do własnych czterech kątów.
Jeśli ktoś zapyta czy ja jestem o zdrowych zmysłach to nie będę potrafiła udzielić jednoznacznej odpowiedzi, jednak coś mi mówi, że relacje rodzinne były tego warte.

piątek, 30 listopada 2018

Skrajności

Dawno nie było o szkole.
W ubiegłym roku trafiła nam się wychowawczyni, która zdecydowanie nie lubiła swojej pracy. Na lekcje przychodziła kilka minut po dzwonku, często wychodziła przed czasem.
Nie stosowała się do upomnień ani ze strony rodziców ani dyrekcji, lekceważyła nauczanie dzieci pisania i czytania, w matematyce ciągle niektórzy mają problemy z podstawami, w zeszytach przez cały rok zapisali po 8 kartek, a W-F odpuściła sobie całkowicie. Pomimo iż zmiany nauczyciela w pierwszych trzech latach nauki nie są zalecane to zmiana wychowawcy w tym przypadku była najlepszą rzeczą jaka mogła te dzieci spotkać. I właściwie to każdy inny nauczyciel lepszy od tej pani.
Niestety, że też musimy popadać ze skrajności w skrajność.
Teraz mamy panią, która jest specjalistką od nauczania wczesnoszkolnego oraz wuefistką.
W klasie jest kilka minut przed 8, nigdy nie zdarzyło się jeszcze, żeby się spóźniła, zeszyty prowadzą (trochę jeszcze chaotycznie, ale codziennie jest lekcja, temat i data), codzienne czytanie odznaczamy w dzienniczku, prac domowych prawie nie ma (hura!).
Ale.
Wiadomo zawsze musi być jakieś ale.
Nie ma ideałów, co poradzić.
Największe zastrzeżenie mam do pani za brak informacji, np:
Kiedy jedziemy na wycieczkę? -nie wiem, sprawdzę - ok po kilku dniach podała datę.
Dokąd?- nie wiem, sprawdzę- nadal wiemy tylko że do teatru, miasto domyślnie, bo jest najbliżej.
O której wyjazd?- sprawdzę- dzień przed wycieczką dalej nie wiemy, są pogłoski tylko, a ok 22 wiadomość od pani. że to jednak następnego dnia będzie!
Ponawiam pytanie: który teatr?
Pada odpowiedź- niestety sprzeczna z repertuarem wymienionego teatru, wiec albo jadą do innego teatru, albo jadą na inne przedstawienie.... na dwoje Babka wróżyła.
Dokąd jedziemy w grudniu? O której godzinie i jaki koszt? - sprawdzę - na razie znamy tylko datę, adres miejsca pani podesłałam, bo była przekonana, że to jest zupełnie gdzie indziej, wyjazd 3 grudnia, to jakby chyba powinniśmy już znać cenę i godzinę.
Kolejne:
Proszę aby dzieci przeczytały  lekturę  do 5 grudnia.
Hmmm- lektura ma ponad 150 stron, w bibliotece nie ma ani jednego egzemplarza. Ok, kupiłam, prośba do pani o podanie pozostałych tytułów lektur jakie będą w tym roku, z związku z tym, że biblioteka nie jest przystosowana do szkoły podstawowej trzeba zaopatrzyć się w nie z wyprzedzeniem- sprawdzę i podam- a ja czekam ciągle.
Oceny. W zasadzie brak ocen. Na minionym zebraniu omawialiśmy sposób oceniania, ustalaliśmy czy mają być wstawiane oceny, czy inne znaczki, czy stawiać pełną skalę, czy tylko pozytywne... od tamtego czasu - od 8 listopada ocena jest jedna, nie dlatego że ich nie ma, ale dlatego że pani nie ma kiedy uzupełnić dziennika.
I doszłam do sedna.
Pani nie ma czasu i wiecie co to jest straszne.
Jak na początku wspomniałam pani jest wuefistką, a że jedna z etatowych wuefistek się pochorowała, to pani dostała zastępstwo. Dodatkowo prowadzi zajęcia artystyczne - dodatkowe dla naszych dzieci i teatralne dla starszych klas. Jakby tego wszystkiego było mało to zajęcia wyrównawcze dla dzieci (które dzieci uwielbiają bo dobrze się na nich bawią i nawet nie widzą jak im pani treści  i zadania przemyca) odbywają się uwaga: w sobotę.
Przeraża mnie to, wiecie!
Tak nie wolno! To nie jest zdrowe!
Pani codziennie od 8 do ok 17 jest w szkole, i jeszcze w soboty.
A gdzie życie prywatne? To nie jest w porządku. Pani ma czworo dzieci w wieku szkolnym.
Ja się boję, że pani nam się szybko wypali, zamęczy się tym wszystkim.
I po co?
A dziś tak dla przykładu, w piątek jakby ktoś zapomniał jaki mamy dzień tygodnia, na godzinę 18 mamy w szkole zaplanowane andrzejki klasowe.
Nie powiem co myślę na ten temat, wyjdę dziś z pracy wcześniej, zabiorę młodszą z przedszkola, a starszą ze szkoły (świetlica jest do 17:30) odwiozę młodszą do domu, starsza nawet nie ma co wysiadać, bo nie zdążymy i wrócę do szkoły na te pieprzone andrzejki  no bo co niby innego mam zrobić.
Czasem się zastanawiam, czy pani lubi swoją rodzinę i swój dom.... poważnie.

środa, 21 listopada 2018

Moje zgłoszenie zostało przyjęte


Hmmm...
 Pamiętacie jakiś czas temu pisałam o bliskim spotkaniu z bucem, który na parkingu otarł mój samochód?
 Jest ciąg dalszy historii, ale boję się napisać, bo firma ubezpieczeniowa w której ony miał ubezpieczenie jest w dużej części własnością skarbu państwa i jeszcze kto mnie posądzi o utrudnianie działalności albo coś. ale trudno wie będę wymieniać nazwy, może nikt się nie zorientuje o jaką firmę chodzi. 
A dla utrudnienia powiem, że kiedyś bardzo dawno temu mieli takie hasło reklamowe: "duży może więcej".

Do brzegu kobieto.

Po zgłoszeniu szkody, całkowicie przez internet, bez konieczności czekania na infolinii na rozmowę z konsulem czy tam  innym konsultantem, otrzymałam wiadomość : 
"Twoje zgłoszenie zostało przyjęte" i " Dziękujemy za wiadomość. Twoje zgłoszenie zarejestrowaliśmy i przekazaliśmy do realizacji. "
Następnie otrzymałam wiadomość o przewidywanym terminie oględzin uszkodzonego pojazdu, oraz nazwisko i kontakt do rzeczoznawcy.  Termin był dosyć odległy, ale po drodze dzień wolny więc zrozumiałe, jednak tego samego wieczoru jeszcze zadzwonił pan aby się umówić na oględziny już dnia następnego.
I super. 
Przyjechał, pooglądał, bardzo szybko otrzymałam też wycenę, z która w zasadzie mnie zadowala, ale... wiadomo jak wredna baba ktoś się chce czepić to zawsze znajdzie jakieś czapiadło. 
W wycenie jest pozycja "opis czynności"  i przy jednej z poszczególnych czynności podany jest czas 0.20 ale kwota wyliczona to 0,00zł. 
Więc wysłałam do ubezpieczyciela wiadomość, że w wycenie jest chyba błąd. 
Oczywiście po kilku minutach otrzymałam potwierdzenie:
 Dziękujemy za wiadomość. Twoje zgłoszenie zarejestrowaliśmy i przekazaliśmy do realizacji. "
Ok, więc czekam. 
Tydzień i drugi.
Wysłałam zapytanie co się dalej dzieje w sprawie, bo nie mam odpowiedzi. Odpowiedziano mi,  a  jakże:
Dziękujemy za wiadomość. Twoje zgłoszenie zarejestrowaliśmy i przekazaliśmy do realizacji. "
Zadzwoniłam więc na infolinię, gdzie dowiedziałam się, że moje zgłoszenie jest przekazane do realizacji i mam oczekiwać na kontakt opiekuna szkody. 
No tak, guuupia ja  mam przecież opiekuna szkody! Hura!- tak sobie pomyślałam, poważnie.  Opiekun -chociaż jest wymieniony z imienia i nazwiska (być może nawet zmyślonego na potrzeby przedstawicielstwa firmy) -adres mailowy do kontaktu ma podany taki sam, jak ten na który wysyłałam do tej pory zgłoszenia czyli kontakt@, a nr jego telefonu to numer infolinii. 
No cóż, pozostaje chyba tylko oczekiwanie.
I proszę sobie wyobrazić, że otrzymałam od ubezpieczyciela wiadomość o treści mniej więcej takiej:
Mija 30 dni od zgłoszenia szkody, a my nadal nie mamy wszystkich dokumentów. Przypominamy iż mamy 14 dni na wypłacenie odszkodowania liczone od dnia dostarczenia nam ostatniego wymaganego dokumentu.
Przez chwile miałam chyba takie piękne, wielkie  niebieskie oczy jak te panie z reklam, niestety wraz z przyswajaniem tekstu efekt oczu minął.
Noooo! teraz to już się wkruwiłam na maksa, znaczy nie na tego chłopca z klasy, który wiecznie młodej kanapki podjada, tylko że maksymalnie się wkurzyłam, no!
Napisałam do nich list od serca, znaczy dosadny. 
Wydrukowałam podpisałam, zeskanowałam i wziuuuu poszło na maila. Niech im w pięty wejdzie.
Zadowolona z siebie odetchnęłam z ulgą, kiedy otrzymałam potwierdzenie:
 Dziękujemy za wiadomość. Twoje zgłoszenie zarejestrowaliśmy i przekazaliśmy do realizacji."
Niestety moja radość i spokój nie trwały długo, po chwili nadeszła kolejna wiadomość:
"Dostarczenie do wymienionych adresatów lub grup nie powiodło się:
Adresat nie będzie mógł odebrać wiadomości, bo jest ona za duża."

Ciąg dalszy z pewnością nastąpi....



PS coś się stało bloggerowi dlatego kolory bloga są jakie są, część tekstu ma tło i nijak nie da się tego poprawić.


czwartek, 8 listopada 2018

Dom potrzebuje ludzi

Po długich rozmowach, ustaleniach, spotkaniach, omówieniach, czytaniu miliona przepisów, artykułów, paragrafów, pisaniu dziesiątek maili i rozmów telefonicznych z prawnikiem i notariuszem,  w końcu po godzinach pakowania udało się: wynajęłam mój rodzinny dom a dodatkowo podpisaliśmy przedwstępną umowę sprzedaży.
Przyjaciółka zadała mi pytanie, które mnie bardzo zaskoczyło, choć w tej sytuacji właściwie to pytanie bardzo oczywiste: nie żal ci?



Nie żal.
To było dla mnie dobre miejsce, tu się wychowałam, tu był mój świat, moi dziadkowie, których już nie ma ponad dwadzieścia lat (to nieprawdopodobne przecież pamiętam jakby to było wczoraj). Dziadek uparty bardzo, wysoki, szczupły wieczorami opowiadał o wojnie, podwodach i Piłsudskim i jego Kasztance, mała byłam i głupia i nie wiele z tych opowieści pamiętam. Babcia krzątająca się przy kurach i smażąca najlepsze racuchy na świecie, wieczorami snuła niekończące się opowieści, a bajki, legendy przeplatały się ze wspomnieniami czasów okupacji. Och jak ona potrafiła opowiadać!
Podwórko, na którym godzinami bawiliśmy się z dziećmi z sąsiedztwa w chowanego, berka czy króla skoczka, stare jabłonie w których gałęziach mieliśmy swój dom, pole nad rzeką gdzie zazwyczaj rosło "warzywo" a marchewki tam zerwane i otarte z piachu o spodnie były najlepsze!
Rodziców zapracowanych w polu, niedzielne ciasto na makaron suszące się na łóżkach, zapach świeżego chleba, żółte kurczaki do wiosny mieszkające z nami w domu, krasnoludki w stodole*, wyjazdy konne i rozgwieżdżone niebo nad nami, tatę wieczorami wolnego i rozmawiającego z nami o świecie, mamę i obłędny zapach domowego ciasta, wspólną pracę przy sianie czy wykopkach,  spotkania z koleżankami, wizyty kolegów....
Tatę sadzającego dziewczynki na oknie w kuchni, mamę lepiąca razem z nimi pierogi...
Tak to było dobre miejsce, dobre wspomnienia, dobrzy ludzie.
Żal mi tego, że nie mogę wrócić choćby na chwilę do tamtego czasu.
Żal mi że to wszystko bezpowrotnie minęło.
Nie żal mi budynku.
Dom potrzebuje ludzi.
Bez tego jest tylko budynkiem.
Stał pusty przez półtora roku.
Od kiedy tamtego ranka tata  wyszedł....
Najpierw każde wejście do środka wiązało się z falą łez, później łzy obeschły, co nie znaczy że wspomnienia wyblakły.
Nadszedł czas, aby pusty budynek znów stał się domem, aby znów był dobrym miejscem dla nowych ludzi, dla nowych dzieci.
Nie żal mi budynku. Oddaję z nadzieją, że i dla nich będzie to przyjazne miejsce do życia.
Niech ściany znów wypełni śmiech i rozmowy, niech będzie znów miejscem powrotów i spokojną przystanią, świadkiem szczęścia, a czasem pewnie i łez, niech będzie DOMEM.

Zamknęłam pewien rozdział w swoim życiu,  ale to przecież jeszcze nie koniec książki...

wtorek, 6 listopada 2018

Na szybko... żeby nie było....

Dziś przeczytałam wiadomość od wychowawczyni, dziś jest wtorek, żeby nie było. 
Wiadomość wysłano wczoraj po 15, żeby nie było.
Pani informuje w niej, że ci rodzice którzy chcą pomóc w przygotowaniach zaprasza do szkoły dziś na 13.00. I że dzieci na dziś (na jutro, pisała przecież wczoraj) mają na pamięć fragment wiersza.
I że za dwa dni, czyli w czwartek, jest zebranie.
Tak że ten, ja tam się na szkołach nie znam, ale raczej chyba chociaż zebrania planuje się z większym wyprzedzeniem niż dwa dni (zwłaszcza że większość rodziców pracuje, duża część z Warszawie, skąd musi dojechać, zorganizowanie tego w ciągu dwóch dni może być trudne, już nie mówiąc o zorganizowaniu wolnego na dziś na godzinę w środku dnia.
I tak się zastanawiam, czy wszystko tak na ostatnią chwilę to dlatego, że pani jest niezorganizowana, czy może jednak liczy na nikłą obecność.....
I żeby nie było, nie ma co porównywać do poprzedniej wychowawczyni, są jak noc i dzień, ale jak widać ideałów nie ma.

poniedziałek, 22 października 2018

Nie o wyborach

To już można o tych wyborach pisać, tak?

Żartuję.

O wyborach nie będzie, znaczy pośrednio, tylko tyle ze sytuacja miała miejsce pod lokalem wyborczym.
Na parkingu konkretnie.
Wracaliśmy w wycieczki (nie obiecuję, że opiszę bo zawsze jak obiecam to jeszcze nigdy się to później nie udaje).
Ale do brzegu: godzina przed 18, zaparkowałam auto na parkingu pod szkołą, jedno dziecko spało, drugie właśnie się obudziło. Wzięłam wiec ze sobą dziecko starsze, niech się uczy od małego swoich praw i obowiązków, a młodsze śpiące zostało w samochodzie z Asterixem.
Poszłyśmy, dużo ludzi akurat nie było, chwila stania po karty, krzyżyki, wrzucanie do urny (he he pojedynczo wiec chwilę zeszło), wychodzimy a tu zamieszanie koło naszego auta.
Okazało się że pan cofając z parkingu po przeciwnej stronie ulicy stuknął mój samochód, po czym nawet nie wysiadł, poprawił samochód i zaczął odjeżdżać. Asterix wyskoczył z auta i zagrodził facetowi drogę, pokazał żeby wrócił na parking. Niezbyt chętnie ale zaparkował znowu.
Wyszedł i stwierdził że o co w ogóle chodzi, przecież nic się nie stało.
Że generalnie to przesadzamy, chcemy tu coś od niego wyłudzić, że przecież NIC się nie stało, no on może i uderzył, ale lekko, a mój zderzak nie jest nowy i są na nim też inne ślady.
W ogóle nie poczuwa się do jakiejkolwiek winy,  chcemy go wrobić i wyłudzić (nie wiadomo co ale coś na pewno) oświadczenia żadnego pisał na pewno nie będzie, bo NIC się nie stało.
No pierdoła taka, zderzak zarysowany faktycznie nie dużo, ale uchwyty trzymające chyba załamane bo odstaje z jednej strony. Facet uważa, że nic się nie stało, ale dlaczego mam za swoje pieniądze ten zderzak naprawiać.  Oświadczenia nie napisze, bo się nie poczuwa pozostaje więc do takiej pierdoły wzywać policję. Dzwonię więc przepraszając od razu, ze to taka drobnostka, ale sprawca się nie przyznaje więc bez nich się nie obejdzie. Policjant prosi o podanie marki samochodu sprawcy i numeru rejestracyjnego, po czym informuje że niestety to potrwa, bo mimo, iż dziś obsada policji jest większa niż zazwyczaj to mają pełne ręce roboty bo wieczór wyborczy i muszą być wszędzie.
Czekamy. Sprawca przyszedł z pytaniem jak szybko przyjadą, mówię że raczej nie szybko, na co on że on  nie zamierza tracić tu godziny i jedzie sobie, jak chce to mam sobie czekać on nie będzie.
Przecież siłą go nie zatrzymam, poinformowałam więc uprzejmie, że ok, powiem że sprawca odjechał z miejsca zdarzenia, pan strzelił focha i stanął przy swoim samochodzie.
Radiowóz przyjechał w ciągu dwudziestu minut. Policjant nie był zadowolony (ale za to jaki przystojny!!!) że do takiej pierdoły wzywany. Pan oczywiście swoje, że owszem on uderzył, ale przecież nic się nie stało. Policjant na to że przecież i na moim zderzaku i na jego widać ślady. Na co pan, że "ale ona zaparkowała tak że tył samochodu wystaje na ulice". Kilka takich przepychanek słownych jeszcze między panem a policjantem było.
Finalnie pan dostał 300zł mandatu i 6 punktów karnych. Ja mam się zgłosić na komendę po notatkę ze zdarzenia celem przedstawienia ubezpieczycielowi i bezsensowna godzina spędzona na zimnie z dziećmi w samochodzie.
W międzyczasie do pana podchodziło dużo znajomych, widać pan jakaś szycha w okolicy (ja go zupełnie nie kojarzę choć to moje okolice przecież). Przychodzili i rozmawiali i kiwali głowami jak to niesprawiedliwie został potraktowany, jak to jakaś baba czepia się nie wiadomo czego bo nic się nie stało. Jeden znajomy nawet zaproponował panu anulowanie mandatu, bo on ma znajomości w policji.....
Tak że ten tego:
 Uważajcie na "paskiwtedeiku".

wtorek, 16 października 2018

Droga droga do pracy...

Ulicę nam w mieście remontują.
Wróć.
Dojazd do pracy mamy niezbyt przyjazny, do tego firma znajduje się niedaleko przejazdu kolejowego, co ma znaczenie bo zawsze należy doliczyć 5-20 minut (to nie żart często stoi się 15-20 minut) na stanie przed rogatką.
W czerwcu, tuż przed wakacjami rozpoczął się remont drogi na osiedlu domków jednorodzinnych, które często służy osobówkom jako alternatywna droga do ominięcia korków spowodowanych przez sznur ciężarówek, jako że miasto obwodnicy się nie dorobiło i tranzyt przechodzi  przez samo centrum. Nic to, wiadomo żeby było lepiej musi być gorzej, ale po wakacjach wróciliśmy do tej trasy a tu zonk: jak było zamknięte tak jest, tyle że była jedna ulica w remoncie a teraz są trzy, czyli osiedle całe sparaliżowane.
Wraz z ostatnim dzwonkiem w szkole rozpoczęto też przebudowę drogi dojazdowej w miejscowości przez którą przejeżdżamy codziennie- tutaj poważny remont wymiana podbudowy, nowa nawierzchnia, nowe szerokie chodniki- najpierw były tylko utrudnienia teraz jest całkiem zamknięta dojazd tylko do posesji albo objazd (ok 10 km).
W trakcie wakacji doszedł remont jeszcze jednej drogi, którą codziennie jeździliśmy- tam też poważna wymiana wszystkiego plus budowa ścieżki rowerowej- też zamknięta na cztery spusty, choć nawet ciężarówki łamią ten zakaz.
Żaden z tych remontów nie zakończył się jeszcze pozostaje nam więc trasa alternatywna dojazd autostradą o ok 10km dłuższy niż normalnie, czyli o 20km dziennie.
A wczoraj dodatkowo rozpoczął się remont tej głównej tranzytowej drogi przez miasto. W dodatku nie ma informacji co, kiedy i na ile zamkną. Nie dość że do miasta nie daje się dojechać, to jeszcze teraz po mieście też nie da się poruszać - firma jest na jednym końcu tej remontowanej drogi, a szkoła na drugim i to oczywiście po przeciwnych stronach ulicy.
A na forum piszą, że to na bank remont wyborczy.... tylko to raczej burmistrz sobie sam tym szkodzi paraliżując miasto na tydzień przed wyborami, pomijając już fakt że jest jedynym kandydatem na to stanowisko....
Tak czy inaczej zamiast 40 minut drogi teraz trzeba liczyć ponad godzinę w jedną stronę.
Pora chyba zamienić poranną kawę na poranną marychę melisę, ...

poniedziałek, 15 października 2018

...

Odwyk od bloga się chyba udał, troszkę, troszeniuńkę zatęskniłam i jestem.
Tyle się dzieje że nawet nie ma kiedy usiąść i pisać.
Poza tym: kogo to interesuje, takie przyziemne rzeczy?
Choć tyle się przez ten czas wydarzyło właściwie wiele się nie zmieniło:
dzieci chodzą do szkoły i przedszkola, mama zajmuje się domem, my nadal za sobą szalejemy, pracy nie zmieniliśmy, samochód ciągle ten sam, może tylko jakiś kilogram znów doszedł w biodrach.
Wewnętrznie może trochę spokojniej, bo lada chwila podpisujemy umowę na wynajem domu, więc będzie mniej na głowie, sprawa spadkowa ciągle jeszcze nie ma nawet wyznaczonego terminu, ale wszystko jakoś idzie swoim torem, powoli ale we właściwym kierunku.



poniedziałek, 1 października 2018

"Kler"

Nie ma co opowiadać, trzeba obejrzeć. 
Moja opinia nieco jednak różni się od tych najbardziej poczytnych, czyli że szokujący, że przewróci dotychczasowy porządek, że w końcu  ktoś się odważył...
Mnie nie zszokowało, czym jestem szczerze rozczarowana, bo spodziewałam się, że zrzuci mnie z fotela. 
Nie zrzuciło.

Kolejka Wąskotorowa Sochaczew

Klik 

Od jakiegoś czasu w planach miałam przejazd Sochaczewską Kolejką Wąskotorową, ale jakoś nigdy nie było wystarczająco dużej motywacji. Aż w końcu na początku września jakoś się tak niespodziewanie zebraliśmy, niespodziewanie bo decyzja zapadła przy śniadaniu co w praktyce oznaczało że szybko kończymy i wybiegamy z domu bo pociąg odjeżdża za półtorej godziny i inaczej nie zdążymy!
Zdążyliśmy.

czwartek, 20 września 2018

Balet

Wraz z rokiem szkolnym ruszyły też zajęcia dodatkowe, między innymi taniec.
Po ubiegłorocznym rozczarowaniu gwiazdą tańca, panem P w tym roku pozytywne zaskoczenie.
Ale od początku.
Młodsza w ubiegłym roku była jeszcze za mała na rozpoczęcie jakichkolwiek zajęć, w tym roku może chodzić ale tylko na grupę baletową. Bardzo chciała chodzić na taniec, zwłaszcza kiedy Starsza tańczyła, a ona podglądała ale niestety nie mogła tam wejść.

środa, 12 września 2018

poniedziałek, 3 września 2018

Wrzesień.... i klasa II

Od pewnego czasu ten pierwszy dzień szkoły nieco mnie przerażał:
najpierw trzeba zburzyć cały ten misternie wypracowany porządek dnia i wraz z końcem czerwca i rozpocząć chaotyczny czas pod tytułem "wakacje", a jak już się człowiek nauczy w tym chaosie funkcjonować i nawet zaczyna zauważać jego dobre strony, to znów trzeba wracać do szkoły i wszystko ustawiać sobie od nowa.

niedziela, 2 września 2018

Punkt zaczepienia....

Takie rzeczy to tylko mi się chyba mogą przytrafić, ewentualnie bohaterkom jakiejś telenoweli wenezuelskiej, bo przecież normalnym ludziom się nie przytrafiają.
Piątek po południu no oczywiście że piątek i że popołudniu, takie rzeczy zdarzają się tylko wtedy. Wychodzę z pracy i jakby nigdy nic jadę do przedszkola wierzcie mi, ja od rana miałam jakieś przeczucie, ja się obawiałam, że zapomnę po to dziecko pojechać albo coś.
Ale nie zapomniałam, pojechałam.
Zaparkowałam jak zawsze, nawet w tym samym miejscu co zazwyczaj mi się to udało. I nie rozjechałam przy tym niczego ani nikogo. Poszłam po Młodą, wróciłyśmy posadziłam ją w foteliku, zapięłam, wsiadłam, odpalam auto, a tu zonk.
Nie dość że nie pali to jeszcze kontrolki pogasły. Jak nic prąd gdzieś się ulotnił. Spróbowałam jeszcze i .... jeszcze kilka razy, chciałam zajrzeć do akumulatora, czy może jakaś klema nie spadła albo coś, ale wiele nie widać, bo akumulator jest pod siedzeniem, więc tak naprawdę trzeba go wyjąć, żeby coś dojrzeć, a to jeszcze dodatkowo zabezpieczone jakimiś śrubami, i ani drgnie, ale na oko nic nie spadło, nic nie wystaje nie odstaje ani nie iskrzy, to chyba dobrze.
Bezpieczniki odnalazłam z całą skrzynką kolorowych kabelków nawet przez chwilę się zawahałam, czy aby na pewno wszystkie są tam potrzebne, ale i tam nic podejrzanego nie było widać, a mówiąc prościej, żaden dym się stamtąd nie unosił.
Kolega jest elektrykiem samochodowym, mieszka jakieś 800 m od przedszkola, z resztą jego córka też tu chodzi, więc dzwonię do niego.
Odpowiedział odkrywczo: Hmmm pewnie nie ma prądu. A na pytanie czy mógłby mi jakoś pomóc odpowiedział: "No dobrze, to go przyholuj". Nie napiszę co sobie pomyślałam, bo jednak są jakieś granice.
W międzyczasie zamknęli przedszkole.
Postanowiłam pójść po pomoc do swojego biura, a nuż kogoś tam jeszcze zastanę, w końcu to zaledwie jakieś półtora kilometra, dolezę. 
Wyszłam, akurat rozpętała się burza, że lało i trzaskało to nic, ale sandałki + deszcz to nie jest dobra mieszanka, po kolejnej kałuży nie do ominięcia stopa ześliznęła mi się po mokrym bucie, pękł pasek i zostałam z jedną nogą boso.
Bosko!
Dokuśtykałam.
Nikogo nie było, ale dowiedziałam się, gdzie znajdę akumulator, stary ale sprawny, do odpalenia powinien wystarczyć.
Wystarczył.
Wymieniony, odpalony, pojechał.
Ufff chyba to jednak tylko akumulator. Stary ma na sobie datę 2008 więc jakby nie ma się czemu dziwić. Generalnie odetchnęłam. Przedwcześnie jak się później okazało.
Sobota rano jak co tydzień jadę po świeże bułki,  wszak weekend to jedyny czas, kiedy spokojnie wszyscy razem możemy zjeść śniadanie.
I znów zonk: Auto nie pali. Znów nie napisze co pomyślałam.
Zamiana akumulatora, odpalanie, telefon do elektryka i odprowadzenie auta do specjalisty, nie muszę chyba mówić, że wspólne śniadanie piorun jasny trafił się zdezaktualizowało.
Samochód stał u elektromaga w kolejce do piątku.
W piątek po południu telefon od elektryka:
-Hmmm, chyba możesz odebrać samochód. Nie mogę go zdiagnozować, bo wszystko w nim działa. Po tygodniu stania odpalił bez problemu, sprawdzałem napięcia, pobory prądu, wszytko ma  w normie,  żadnych odchyleń, no działa idealnie.
Nie mam żadnego punktu zaczepienia.

No telenowela po prostu i to zdecydowanie najniższej klasy.....


wtorek, 21 sierpnia 2018

Codziennik

Natłok spraw codziennych mnie po prostu przygniata do ziemi.
Ostatniego dnia naszych objazdowych wakacji rozbolał mnie ząb.
Tak mi się wydawało, niestety stomatolog opukał, ozimnił i pougniatał wszystko co możliwe, nawet zrobił zdjęcie RTG i niestety stwierdził, że przyczyny stomatologicznej nie widzi.
Zalecił sprawdzenie laryngologiczne.
Spróbujcie znaleźć wizytę u jakiegokolwiek specjalisty na dzień przed długim weekendem.
Najbliższy termin jaki mi się udało znaleźć to piątek wieczorem, tylko ze właśnie wtedy spodziewałam się gości.
Wiadomo, że gościom nie napiszę, że jestem chora bo gotowi nie przyjechać, najpierw wiec stwierdziłam, że przeczekam przez weekend, ale po napadach bólu wyciskających łzy z oczu i nieczułych na leki przeciwbólowe w piątek rano umówiłam wizytę.
Laryngolog również nie znalazł przyczyny w swoim fachu, stwierdził, że największe prawdopodobieństwo że to schorzenie neurologiczne- najprawdopodobniej zapalenie nerwu trójdzilenego, ale z uwagi na niemożliwy ból, a także piątek wieczór przepisał mi antybiotyk- jak na razie pomogło.
W międzyczasie okazało się, że mam problemy z nieruchomością rodzinną, że tam trzeba natychmiast pojechać i zadziałać, działanie na razie niestety żadnych efektów nie przyniosło (klik), ale nerwów a i owszem.
Goście byli bardzo cierpliwi i uprzejmi, pomimo, że zostawiłam ich samopas w dodatku bez jedzenia i picia na wiele godzin.
Nowy tydzień niestety przyniósł tyle, że należy sprawę z nieruchomością jakoś ugryźć, a nie ma jak, a w dodatku muszę się wybrać do miejscowego księdza aby zamówić chrzciny, i pomyśleć o końcu wakacji bo przecież znów wszystko stanie na głowie, a dziecka butów ni majum.

A dziś młodsza córka pierwszy raz poszła do starszej grupy przedszkolnej i strasznie jest z tego dumna!


A koty mają to wszystko gdzieś!


sobota, 18 sierpnia 2018

Mnie podkusiło...

Diabeł jakiś mnie podkusił, żeby w minione święto iść do kościoła. Diabeł to musiał być bo innego wytłumaczenia nie widzę.
Bo to nie tak żebym ja taka bardzo kościółkowa była i codziennie na jakieś nieszpory latała, ale czasem czuję taką potrzebę i już i wtedy idę.
I poczułam.
I poszłam.
Stoję i słucham co ten ksiądz gada, słucham i uszom nie wierzę, bo do tej pory na mszach na których u niego byłam nigdy nie miało to miejsca, a tym razem szok.
Bo mili Państwo ksiądz podzielił kazanie na trzy części: teologiczną, historyczną i patriotyczną. Już w tym momencie zazgrzytałam zębami, ale myślę sobie trzeba wysłuchać co będzie gadać, bo może to tylko tak złowrogo zabrzmiało.
Niestety dalej było już tylko gorzej.
Teologiczna część była do przeżycia, Cud nad Wisłą wiadomo się wydarzył i już, wygraliśmy choć nie mieliśmy szans, cud był trzeba wierzyć i koniec.
Z historycznej części dowiedziałam się, że bitwa warszawska została wygrana między innymi, a nawet szczególnie dlatego, że nasi żołnierze złamali szyfr, którym posługiwały się wojska wroga i stąd wiedzieli o planowanych ruchach sowietów, dodatkowo na falach na których sowieci nadawali swoje komunikaty puszczano polskie religijne pieśni i w ten sposób uniemożliwiono im kontakt.
W części patriotycznej zaś dowiedziałam się, że polityka przyjmowania uchodźców przez unię jest zła (nie rozwinął tematu).
Że ostatnio we Francji bodajże spalono ileśtam samochodów (nie wiem, nie mam tv, w internecie widocznie przegapiłam bo nie wiem nic o tym zdarzeniu). Że nie zatrzymano na razie i nie postawiono nikomu zarzutów, ale przecież WIADOMO* kto. 
Że wybory idą unijne, i że należy pamiętać że mogą być zmiany, oj mogą, i że unia to jest, no wiadomo co jest.
I tych lewackich czy lewicujących to lepiej nie wybierać, bo to wiadomo że żadnych wartości nie mają, katolickich zwłaszcza.
Że do kościoła zakazują chodzić, Boga i wartości wyznawać.
Nie wyszłam tylko dlatego, że chciałam do końca wysłuchać co nasz jaśnie oświecony katolicki proboszcz ma do powiedzenia swoim owieczkom i gdybym nie usłyszała tego na własne uszy to bym nie uwierzyła.



*Autentycznie używał słowa "wiadomo" co najmniej kilkukrotnie. Niby nie wskazał nikogo palem ale i tak WIADOMO o co chodzi.


wtorek, 14 sierpnia 2018

Zakręcona...

Dawno, dawno temu zaczyna się jak bajka ale proszę się nie łudzić, to będzie nudne opowiadanie.....
Tak czy inaczej jakiś czas temu pisałam, że jestem nie lubię, nie umiem i nie chcę nic planować,  że nie potrafię żyć z kalendarzem wszystko jedno czy chodzi o plan lekcji w podstawówce to oczywiście nie, ale począwszy od szkoły średniej zamiast planu lekcji wolałam mieć przy sobie tak na wszelki wypadek wszystkie zeszyty, a z podręcznikami to różnie bywało,  czy to o kalendarz służbowy zazwyczaj mam zapisane pierwsze dwa tygodnie, a później zapominam gdzie ten kalendarz w ogóle jest, chociaż w tym roku rekord bo chyba do maja mam zapiski dat, godzin i adresów, a w kalendarzyki małżeńskie nie wierzę.

piątek, 10 sierpnia 2018

Bez zdjęć

Co za szalony tydzień!
Nie wiem jaki jest dzień tygodnia, wszystko mi się miesza, wyjeżdżamy rano po śniadaniu wracamy na późną kolację, każda chwila wyciśnięta jak cytryna, ale trzeba przyznać, że to jednak męczące.
Przyszły tydzień zapowiada się nieco spokojniej.
Chciałam wrzucić jakieś zdjęcie ale nie mogę, bo okazało się że mój komputer nie ma dziurki/kieszonki czy jak to się tam nazywa na kartę z aparatu i guzik, nic nie wrzucę.
Spokojnego weekendu, bo przed weekendem raczej nie będę miała kiedy zajrzeć do netu.

piątek, 3 sierpnia 2018

Piąteczek....

... ech to był tydzień pełen wrażeń, a chciałam zauważyć że jeszcze się nie skończył.

Sąd po raz kolejny napisał pismo w sprawie uzupełnienia dokumentów.

Hestia napisała..... propozycję ugody. trzeba będzie to przemyśleć, chociaż mam ochotę ich trochę powozić w te i we wte;-)

Siostra napisała cokolwiek, a wierzcie mi że to przełom.

A ja nic nie napisałam, za to namalowałam, a co.  Pora wrócić do malowania, bo pędzle  mchem i paprocią zarosły.  Moje najnowsze dzieło jest -że tak nieskromnie powiem- za#%$*^#e  i nosi tytuł: okna w grillowni;)

Udanego weekendu.

środa, 1 sierpnia 2018

Nigdy więcej

Wczoraj Klientka wycisnęła mi z oczu łzy:
-Proszę pani, ale jutro to ja mogę tylko rano.
Bo wie pani popołudniu nie, bo jutro jest rocznica Powstania,
i ja muszę iść na cmentarz.

Jej Ojciec walczył  w powstaniu.


Autorką poniższych zdjęć jest Marchevka.






 Oby nigdy więcej...


wtorek, 31 lipca 2018

Spik inglisz

Niepewna jestem swoich umiejętności językowych, co daje się we znaki w różnych sytuacjach.
Ten opór językowy umocnił się zwłaszcza po pobycie w Anglii, gdzie  uświadomiłam sobie swoje ogromne braki i teraz to już w ogóle jedna wielka blokada.


Niedawno na przykład zadzwonił telefon służbowy i pan który mówił po angielsku. 

poniedziałek, 30 lipca 2018

Dzisiejsza wieś jest dziwna...

Kiedy ja byłam w wieku naszych dzieci nikt z dorosłych chyba nie podejrzewał nawet, że za całkiem niedługi czas, żeby zobaczyć na wsi krowę czy owcę to trzeba się będzie udać do zoo.
Owszem, na naszej wsi jeszcze swinię, kurę a nawet gęś czy perliczkę można usłyszeć, czyli gdzieś są, konie często można spotkać, bo biegają po sąsiedzkiej łące prawie codziennie, o krowę trudno i zdecydowanie łatwiej tu spotkać sarny czy lisy, niż krowę, a owce to już zupełna abstrakcja.
A osła to tylko w wersji ludzkiej, ale za to nagminnie.

niedziela, 29 lipca 2018

Dobre intencje...

Podobno dobrymi intencjami to wiadomo co jest wybrukowane.
Zapewne z dobrych chęci- bo chyba nie złośliwie, chociaż mam pewne wątpliwości co do tego, zwłaszcza o 3 nad ranem -wczoraj zostałam obdarowana sześcioma skrzynkami pomidorów.
Goście pojechali dziś wieczorem, pomidorów nie dało im się wcisnąć z uwagi na stan, w jakim się znajdowały-pomidory nie goście, a jak pojechali to ja się wzięłam za te nieszczęsne dary natury.


Właśnie skończyłam je obierać ze skórek, wszystkie garnki jakie były w domu są pełne pulpy pomidorowej.
Dobranoc.

Uzupełnienie:
Jeszcze fotka zza okna tuż przed pójściem spać:



czwartek, 26 lipca 2018

Przez wzgląd na dawne czasy


Kiedy jeszcze pisałam pod innym nickiem i innym adresem, często -z grupą zaprzyjaźnionych i równie pozytywnie zakręconych Blogerek- organizowałyśmy akcje wspierające potrzebujących na portalu siepomaga.pl

W różny sposób. Pisałyśmy o tym notki, zachęcałyśmy do wpłaty choćby kilku złotych, a kilka razy organizowałyśmy też licytacje jakichś drobnych przedmiotów, z których pieniądze trafiały oczywiście do siepomaga.pl. 


Jedną z tych zakręconych na pomaganie była Magda- Szminka z kurnika. Później nasze drogi się rozeszły- jak to bywa w blogowym świecie - poróżniłyśmy się o jakaś totalną błahostkę i przestałyśmy utrzymywać bliższe kontakty, ja zmieniłam adres, nick, czytelników (wiadomo teraz jest tylko kilka osób tylko, tych których znałam osobiście a co za tym idzie miałam do nich zaufanie, poinformowałam o zmianach, pozostali nie otrzymali ani adresu ani informacji jakichkolwiek innych informacji ) a ona jak się teraz dowiedziałam przestała pisać blog, brak kontaktu iędzy nami całkowity, ale do rzeczy bo do brzegu daleko.

Dlaczego o tym wszystkim piszę?

Ano dlatego, że w tamtym czasie i przy tamtych akcjach Magda była jedną z pierwszych w pomaganiu, ona była takim motorkiem napędzającym całe to towarzystwo. Wulkan energii po prostu, szukająca, nawołująca, zachęcająca,działająca, nie zaraz tylko teraz i już.

A teraz ona sama jest w trudniej sytuacji. Jak już pisałam kontakt między nami się urwał kilka lat temu, dlatego nie miałam pojęcia co u nich słychać, ale to nie ma znaczenia - dziewczyna potrzebuje wsparcia teraz  i już, animozje na bok, bo to w tym wszystkim najmniej ważne.

Przypadkiem-choć jestem pewna że w tym wypadku to nie mógł być do końca przypadek- trafiłam na informację o pożarze, który strawił dom Magdy i jej rodziny. Dzień przez wigilią ubiegłego roku.

Kto w tamtym czasie czytywał jej blog wie czym było dla niej to miejsce, a kto nie czytał to zdaje sobie sprawę czym jest utrata dachu nad głową. Jakimś cudem Magda się obudziła i zdążyła zabrać z domu dzieci- na szczęście nikt nie zginął. Dom był jeszcze w trakcie wykańczania, nie był ubezpieczony.

Dziś nie zamierzam prowadzić akcji, jak kiedyś, ale chciałam o tym napisać, może ktoś z Was zechce przeczytać a może coś od siebie dorzucić.

Tragedie zdarzają się wszędzie, niestety każdego z nas może to spotkać, chwila nieuwagi i całe życie do góry nogami...

Zajrzyjcie na link, a może ktoś ją jeszcze kojarzy, Magda- Szminka z Kurnika?

Tu można pomóc i przeczytać co tak naprawdę się wydarzyło:

 historia i konto

Rozmowa z Magdą -klik.



wtorek, 24 lipca 2018

Spacer po ogrodzie w Arkadii

Pogoda plażowa, a że u nas plaży w zasięgu brak to wybrałyśmy się na wycieczkę do cienistego parku w Arkadii.
Park dosyć znany i bardzo lubiany, w weekendy jest tu bardzo dużo ludzi.
Byłyśmy późnym popołudniem, więc spotkałyśmy głownie strażników posiadłości oraz kilka(naście) par ślubnych polujących na złotą godzinę.
A my polowałyśmy na spokojne popołudnie i chyba się udało.


poniedziałek, 23 lipca 2018

Aktualności...

Obawy oczywiście były zupełnie niepotrzebne.
Faceci dogadali się tak jak przypuszczałam, ta sama bajka po prostu.
Dzieci.... już pierwszej nocy postanowiły że absolutnie koniecznie muszą spać razem, gadały do 2 w nocy, młodsze zrywają kwiatki, mieszają wodę z piaskiem i produkują czarodziejski eliksir.
Najmłodszy wydawać by się mogło, że nie ma kompana i będzie się nudził, ale nic bardziej mylnego: ten jest niemal zupełnie bezobsługowy (po za pampersami) co złapie to zje, co znajdzie tym się bawi;-)
A my to wiadomo jak ;-O


piątek, 20 lipca 2018

No bez żartów....

Ja rozumiem, że w tym roku przyroda ma jakieś problemy ze sobą, no ale żeby aż tak jej odbiło.
Nawłoć- polska mimoza, od której to podobno zaczyna się jesień- właśnie zakwitła.


Przecież lato dopiero co się zaczęło?!
Nic tylko się napić.

czwartek, 19 lipca 2018

Rozmówki - Młodsza w roli głównej

Rozmawiamy rodzinnie.Za oknem burza, ulewa, pioruny, świata nie widać.
-Ale leje. Jak tak dalej pójdzie to znów będziemy mieć basem w piwnicy- mówię ja
-A duży?- zainteresowała się Młodsza
-Nie dziecko, tylko do kostek- odpowiedziałam najpoważniej jak się dało
-Aaa, to skoda! -odpowiedziała zawiedziona

***

Robimy porządki. Mała znalazła swoje stare za małe kalosze, biegnie i woła:
-Mamo zobacz to są buty z mojego dzieciństwa!

***
Rozmawiamy o najmłodszej w rodzinie - trzymiesięcznej siostrzenicy. Pada pytanie do najmłodszej:
-A tobie jak się Ana podobała?
-No fajna, ale jakby miała włosy to byłaby fajniejsza.

środa, 18 lipca 2018

Trochę się stresuję...

W najbliższych dniach przyjeżdża do mnie przyjaciółka z rodziną. Czemu wiec ten stres?
Otóż ostatnio widziałyśmy się na jej ślubie, a to było z pięć lat temu chyba.
Jakoś tak wyszło, że całe cztery lata studiów trzymałyśmy się razem, a później ona wyszła za mąż i wyprowadziła się na Podlasie. Później dzieci, brak możliwości, czasu, tak bywa. I tak się zbieramy do odwiedzin, ale wiadomo na jeden dzień szkoda jechać, a na kilka dni to już poważne plany, więc jakoś się nie złożyło do tej pory, przez telefon możemy rozmawiać pół dnia, ale jednak to nie to samo. A teraz przyjeżdżają, na tydzień cała rodzinką.
Jestem przekonana że dzieciaki się dogadają, dom pewnie będzie wypełniony śmiechem, krzykiem, piskami, wieczory pełne będą rozmów o niczym i o wszystkim, ale się trochę niepokoję czy po tylu latach nie widzenia się dogadamy się tak jak kiedyś....
Mam nadzieję.

A to na dowód, że u nas nigdy nie jest nudno:


poniedziałek, 16 lipca 2018

Codziennik...

O kotach nie będzie, ale zdjęcie mi się podoba.



Dni uciekają jak przez dziurawe sito.
O ile jadąc do i ze szkoły/przedszkola dwie godziny spędzaliśmy w drodze z dziećmi  najcześciej rozmawiając, czasem tylko pozwalając na jakieś bajki w drodze, tak teraz nie widzimy ich cały dzień, a kiedy wracamy to też najpierw obiad, później jakieś zajęcia różne, nagle przychodzi wieczór szybka kolacja, łazienka czytanie i niedomiar "wspólnobycia" się powiększa.

piątek, 13 lipca 2018

Dr House to to nie był....




Jakiś poranek w ubiegłym tygodniu.
Budzę się z bólem uszu, przed przyjazdem do pracy odwiedzam aptekę bo do uszu dołączyło gardło, chyba coś mnie bierze trzeba wziąć jakieś tabletki póki czas.
Tabletki mimo że połykane jedna po drugiej nie przynoszą prawie żadnej ulgi, a wręcz przeciwnie z godziny na godzinę czuję się znacznie gorzej. Z niecierpliwością odliczam czas do końca pracy, odbieram dzieci i jadę do domu, gdzie natychmiast kładę się do łóżka (dobrze ze jest mama). Czuję wszystkie stawy, każdą kosteczkę. Do tego dochodzi ból brzucha, a właściwie to nie brzucha tylko miejsca pod mostkiem. Ból nie jest ostry ale mocny, przechodzący w ból na plecach. To przysypiam na chwilę, bo się budzę, boli coraz bardziej. W końcu ok 22 stwierdzam, ze jednak chyb w takim stanie nie przetrzymam nocy bez lekarza, jedziemy na SOR.
Po odstaniu w kolejce (nieduża mieścina, więc i dantejskich scen nie ma, raptem 4 osoby) pan z irokezem na głowie z ubraniu z napisem "ratownik medyczny" zaprasza do gabinetu.
-Czy była pani u lekarza rodzinnego?-pada pierwsze pytanie
-Nie -dukam
-No i dlaczego? I teraz za karę powinno panią boleć do jutra, aż pani pójdzie do swojej przychodni.
Ciekawe podejście, prawda? Ale w sumie może racja, pan tu się przyszedł wyspać a tu co chwile ktoś mu przeszkadza, zamiast spać to łażą po szpitalach jeden z drugim. 
-Na co Pani liczyła że przejdzie? Na sąsiada? To chyba do Babki powinna się pani udać!- z eniby pan doktr taki żatrobliwy
-Nie dojadę na Podlasie.-wychrypiałam
-Że co?
-Mówię ze nie dam rady dojechać na Podlasie w takim stanie, a bliżej żadnej Babki nie znam.
-Co panią boli?
-Rano bolały mnie uszy ale teraz boli mnie brzuch, stawy, głowa. Od rana w bardzo szybkim tempie..
-Niech się pani zdecyduje w końcu co panią boli? To brzuch czy uszy?
Zbaraniałam, choć wierzcie mi wg horoskopu rakiem jestem.
-To co panią boli?
-W tej chwili najbardziej to chyba brzuch, ból przechodzi w plecy.
-Proszę się położyć- badania przez ubranie jeszcze nie przerabiałam, ale jak widać techologia badań też się posunęła na przód  no ja wiem że nie jestem już piękna i młoda ale jednak nie myśłałam że aż tak ze mną źle pouciskał i wyszedł.
Przyszła pielęgniarka poprosiła mnie do zabiegowego.
-Będą dwa wkłucia poinformowała.- dopytałam co mi podaje, jeden rozkurczowy (nie wiem co bo nazwy nie wymieniła)  drugi p.
-Proszę tu do mnie wrócić-poinformował lekarz-nielekarz.
Wróciłam.
-Co mi jest?- zapytałam
-Wygląda na wirusowe zatrucie pokarmowe- naprawdę tak powiedział, nic nie przekręcam.- Tu ma pani receptę, ten jeden lek proszę brać trzy razy dziennie po jednej tabletce, a ten drugi przeciwbólowy trzy razy dziennie po trzy.
Podziękowałam, wyszłam.
Pojechaliśmy do apteki.
Pani wydając leki ostrzegła tylko- że oczywiście to lekarz zapisał, ale dawka jest przekraczająca dobową dopuszczalną dawkę i że ona osobiście by odradzała-ale decyzja należy do pacjenta.
Leki podane domięśniowo zaczęły działać, nie żeby przestało boleć, ale dało się przetrwać do rana.
Rano do pracy. Niestety nie byłam w stanie się skupić, właściwie to przespałam chyba ze dwie godziny na kanapie. Do przychodni zadzwoniłam niestety na dziś nie ma już miejsc, może pani przyjechać i ewentualnie prosić jakiegoś lekarza żeby panią przyjął, ale czy przyjmie- nie wiadomo.
Prywatna przychodnia: owszem na dziś można ale dopiero po 16 jest lekarz, a ja o 14 muszę zabrać dziecko ze szkoły, tak więc nie pozostało mi nic innego jak tylko dojechać do domu i umrzeć.
Czułam się coraz gorzej, w dodatku jak na złość w domu byłam tylko ja i dzieci, mama na wycieczce.
Z minuty na minutę gorzej. Perspektywa ponownego odwiedzenia szpitala uprawdopodobniała się coraz bardziej. W końcu ok 21 pomyślałam, żeby zadzwonić do chyba jedynego lekarza do którego mam pełne zaufanie-pediatry moich dziewczynek. To co prawda dość daleko, no i lekarz od dzieci może nie chcieć mnie przyjąć, ale z drugiej strony wyjścia za bardzo innego nie widziałam, a pani P jest lekarzem z powołania może nie pogoni.
Nie chciała mnie przyjąć, bo ona dorosłych nie leczy, bo ona pediatra, a po za tym to leży już w łóżku, a ja najwcześniej za godzinę do niej dojadę (ok 70km) ale kiedy jej powiedziałam co i jak i że w przychodni dopiero na poniedziałek mogę się umówić, i że do poniedziałku to ja się przekręcę chyba kazała przyjechać.
Nie byłam w stanie sama prowadzić samochodu, zwinięta w kłębek leżałam na tylnym siedzeniu.
Dojechaliśmy. Wysłuchała o wszystkich objawach, nie krzycząc żebym się zdecydowała co boli, osłuchała, zbadała brzuch. Przy zajrzeniu do gardła wezwała Matkę Boską  (możliwe że jej się ukazała, taki lekarz to Anioł wiec kto ją tam wie), angina bardzo zaawansowana.
Leki które dostałam od lekarza z pogotowia działają za zapalenie jelita- co w przypadku bólu tylko w okolicy żołądka  braku bólu brzucha nijak się ma. Najprawdopodobniej ból powodowany był podrażnieniem błony śluzowej żołądka spowodowany najpierw wzięciem na pusty żołądek sporej dawki paracetamolu i kofeiny(w gripexie) a później jeszcze zapisaną dużą dawną ibuprofenu (dalej na pusty żołądek). Dostałam zalecenie że gdyby ból się utrzymywał należy zrobić usg brzucha, tudzież inne gastrobadania, bo ból w tym miejscu może świadczyć o kamieniach tam gdzie ich być nie powinno. Antybiotyk dostałam a jakże, jednak z obawy że nie dam rady go przełknąć lub ewentualnie nie dam rady utrzymać zbyt długo w żołądku rozważałyśmy antybiotyk w zastrzykach, jednak sposób pani doktor okazał się podziałać, a mianowicie poleciła żeby antybiotyk połkać jedząc kisiel- rzeczywiście poskutkowało, kisiel się przyjął a wraz z nim pierwsza dawka Zinnatu. Rano było o wiele lepiej, na ból gardła niezawodne jest płukanie wodą utlenioną (nie sama oczywiście 1 łyżka na szklankę wody- okropieństwo ale działa cuda).
A i podobno nie ma czegoś takiego jak "wirusowe zatrucie"- wirusowe to może być zapalenie.
Dziś jest już całkiem dobrze, wszelkie bóle ustały, pozostało tylko wybrać antybiotyk do końca (10dni) i mieć nadzieję, że dzieciaki nie złapały ode mnie tego świństwa.
Chyba pora o siebie zadbać, zawsze odkładam siebie na później a tu do endokrynologa trzeba się wybrać, z żylakami coś trzeba zrobić...


poniedziałek, 2 lipca 2018

O, jeżusie....

Wczoraj zawitały do nas wyczekiwane stworzonka jednak nie dwa jak początkowo myśleliśmy, a trzy Co nas bardzo ucieszyło, zwłaszcza ze są to dwie dziewczynki i chłopiec.
Na razie są bardzo przestraszone i nieśmiałe. Nie ma się co dziwić, w końcu spędziły kilka godzin w pudełkach na niepewnym gruncie w czasie jazdy, huczało, bujało, trzęsło a później trafiły w jakieś nieznajome miejsce o dziwnym, zupełnie nieznanym zapachu, zupełnie innym od tego które znały do tej pory. Poznajcie Osię, Dudusia i Osowę:
Osia:


Osia przyjechała do nas ze swoim gniazdem. Zakopała się po uszy (dlatego nie wiele ją widać) i tak też została przeniesiona w nowe miejsce. Mam nadzieję, że będzie jej łatwiej że ma tu kawałek czegoś co zna, co sama sobie ułożyła, co jest jej znane i ma jej zapach.

Duduś:

Dudusia widać jeszcze mniej. Nie chciał zupełnie wyjść z kartonu, zakopał się pod wszystko co się dało, zostawiliśmy go więc w spokoju żeby wyszedł kiedy poczuje się pewniej. Po pewnym czasie pudełko było puste, a dobywające się odgłosy sugerowały że ktoś mości sobie jakieś legowisko. 

Osowa:

Osowa przeniosła się z kartonu najszybciej, Posiedziała chwilkę, wysunęła nosek na kilka sekund po czym potuptała nieśmiało i ukryła się po chwili w gałęziach.
I na razie tyle je widzieliśmy.
Teraz trzeba tylko dać im trochę spokoju, żeby oswoiły się z nowym miejscem i nową sytuacją i żeby się czuły jak u siebie.
Wieczorem trzeba dbać, by miały pełne miseczki a może czasami uda się je zobaczyć- o czym z pewnością nie omieszkam Was powiadomić.

Czy nie pójdą sobie w siną dal? Tego nie wiadomo, nie będą przecież trzymane w zamknięciu, jak będą chciały to sobie pójdą, ale mamy nadzieję, że tu im będzie dobrze i że nie będą szukać szczęścia nigdzie indziej.

A koty? Koty raczej nie powinny mieć do jeży żadnych pretensji, nie mają wzajemnie powodu aby się nie lubić, a podwórko na tyle duże że na pewno nie muszą sobie wchodzić w drogę.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Lato w mieście

Dziś ani lato, ani w mieście, ale od początku.
Szkoła organizuje nam przez dwa tygodnie zajęcia dla dzieci, płatne, ale nie dużo no i te dwa tygodnie jednak opieka jest, co prawda tylko 5 godzin ale lepiej tyle niż wcale.
Jak zwykle trochę się stresuję, ale to tylko tym, że dzieci jest dużo, w różnym wieku a kilka razy ruszają na wycieczkę pociągiem.
Tak jak dziś.
Ale przecież panie wiedzą co robią, przecież to nie ich pierwsze dzieci na wycieczce.
I dziś nie w mieście, bo jadą do odległej do kilkanaście km miejscowości, może nie jestem zachwycona wycieczką, ale trzeba było ją brać pod uwagę wcześniej czy później bo wiąże się z imieniem szkoły.
Mam nadzieję, że będzie chociaż miło i bez zbędnych wykładów.
A lato gdzieś sobie poszło, zimno, pada, wieje....

niedziela, 24 czerwca 2018

Hipokryzja stopnia pierwszego...

...nie wiem czy będzie ciąg dalszy ale palce mnie świerzbią, właściwie teksty już napisane tylko kliknąć opublikuj albo też nie klikać

Przez cały rok wychowawczyni olewała dzieci, okłamała mnie w żywe oczy o czym nie omieszkałam jej napisać- wprost. Taka jestem małpa że nie udaję tylko mówię co mi nie leży, choć nie jest do dla mnie łatwe. Spóźniała się na lekcje, nie nie raz na jakiś czas ale niemal codziennie, 2, 3, 5 minut, notorycznie. Nie ściemniam. Nie miałam innej nauczycielki/nauczyciela z która mogłabym o tym porozmawiać, a internetowe koleżanki nie miały ochoty na kontakt. To moje pierwsze dziecko w szkole więc błądziłam trochę jak we mgle. Ale wydaje mi się że jakieś podstawowe normy powinny jednak pozostać zachowane. Pierwsza rozmowa z dyrektorem i prośba o pozostawienie tej rozmowy między nami. Przez około dwa tygodnie było lepiej. Dalej to samo. Oficjalny mail do dyrektora, cóż małpa jestem i niech będę ale kiedy chodzi o dobro dziecka będę gryźć jeśli będzie trzeba.
Pojawiła się plotka, że pani odchodzi. Znów rozmowy między rodzicami że olewała dzieci, że zaniedbywała co tylko się dało, że dobrze że odchodzi.
Nie, nie pomyślcie że odchodzi z powodu skarg- dostała lepszą propozycje w innej szkole ( z którą współpracuje od jesieni), będzie nauczycielem przedmiotu, nie początkowym.
Szkoda, że w taki sposób straciła ten rok naszych dzieci.
Koniec roku szkolnego.
Te które najbardziej narzekały po cichu teraz pierwsze stoją z kwiatami dziękując za wspaniały rok i mówiąc jak im przykro.....
Nie poszłam do niej z kwiatami, bo nie czuję takiej potrzeby.
Zaniedbała dzieci, zrobiła im -moim zdaniem -krzywdę.
W pierwszej klasie nie został zapisany nawet jeden zeszyt szesnastokartkowy przez cały rok. Podręczniki do  biblioteki  zostały złożone na początku czerwca, a dzieci przez ostatnie dwa tygodnie uzupełniały ćwiczenia i się nudziły.
Strój na wf przez cały rok został użyty może z dziesięć razy.
Od września przyjdzie nowy wychowawca. Nie wiem jaka będzie,ale  mam nadzieję, że to ktoś kto choć trochę lubi swój zawód.

czwartek, 21 czerwca 2018

Z ostatniej chwili


Staramy o przygarnięcie małego zwierzątka od naszego ogrodu, bo samo jakoś nie chce przyjść, a może nie jest ich tutaj zbyt dużo. Kiedyś przez chwilę zatrzymał się u nas to nie został na dłużej. Przypadkiem natknęliśmy się na działaczy fundacji-schroniska dla -między innymi- takich zwierzaczków, zamieniliśmy kilka słów i zaiskrzyło.
Po wymianie maili i telefonów wczoraj przed północą otrzymałam wyczekiwaną wiadomość.
Są dwie samiczki do zabrania na już, obie poszkodowane przez los, obie nie mają jednej nóżki.
Zastanawiać się nie musieliśmy, w przyszłym tygodniu po nie jedziemy aż na Kujawy;)

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Nudy...

... nic się nie dzieje.
No może poza tym, że w szkole wielkie zamieszanie bo odchodzi nasza wychowawczyni, po pierwszym roku (jakże straconym dla dzieci).
Na razie nie ma nikogo kto ją zastąpi.
A i jeszcze może poza tym, że szukamy samochodu.
No może jeszcze tym, że zapowiedziała się w odwiedziny na tydzień wakacji moja przyjaciółka ze studiów, co mnie ogromnie ucieszyło, bo wygląda na to że w tym roku w końcu nasz dom zacznie żyć ludźmi naprawdę.
O może jeszcze to, że szukam jakichś ciekawych zajęć wakacyjnych dla starszej, może ktoś coś podpowie?
A i jeszcze byliśmy w międzyczasie w Anglii, ale tym razem bez zwiedzania, tylko towarzysko.
I chyba nic więcej się przez ten czas nie wydarzyło.
Nudy...

czwartek, 14 czerwca 2018

Zamek Rabsztyn

Kolejnym z miejsc w naszej matko-córkowej podróży był Zamek z Rabsztynie, a raczej to co z niego zostało + to, co udało się zrekonstruować.

Linki do poczytania: Szlak Orlich Gniazd, Zamki Polskie, Rabsztyn.

Historia zamku dość bogata, a dosyć ciekawie historia zamku opisana jest na tej stronie: KLIK
Jak chyba każdy zamek tak i ten, w Rabsztynie, ma w swojej historii ma i wątki kryminalne i tajemnice, ciekawostki a także legendę.

Z Rabsztynem pośrednio wiąże się na przykład taka kryminalna historia, od której to wzięła się nazwa jednej z wawelskich baszt- Baszty Tęczyńskiej.

"Rzecz, co prawda, działa się w Krakowie, ale odbiła się echem w całej Rzeczpospolitej, a ostateczne skutki miały miejsce w zamku w Rabsztynie.
Był 16 lipiec 1461 roku.
Andrzej Tęczyński oddał do krakowskiego snycerza swoją zbroję do wyczyszczenia. Snycerz Klemens nie zrealizował jednak zlecenia na czas, przez to pan na Rabsztynie spóźnił się na wyprawę króla Kazimierza Jagiellończyka przeciw Krzyżakom. Bohater naszej opowieści, w złości swej, zbroi nie odebrał, a płatnerza pobił. W rezultacie jeden donosił na drugiego przedstawiając swoje racje. W końcu mieszczanie krakowscy wzięli stronę rzemieślnika i postanowili zemścić się na szlachcicu. Znaleziono Tęczyńskiego, dotkliwie pobito. W kościele franciszkanów zadano ostateczny, śmiertelny cios. Ciało rycerza wleczono rynsztokiem aż do ratusza. Po trzech dniach zwłoki oddano rodzinie i pochowano w Książu Wielkim. Sprawa zabójstwa otarła się o dwór królewski. Jednak nie pomagało wstawiennictwo królowej Elżbiety Rakuszanki, ani namowy monarchy do jej sprawiedliwego rozsądzenia. Ostatecznie sprawą zajął się sejm odbywający się w Piotrkowie w grudniu tego samego roku. Powołano tam sąd, a ten wydał wyrok w dniu 15 stycznie 1462 roku. Na jego mocy skazano burmistrza i sześciu rajców na karę śmierci. Ścięto ich pod basztą na wzgórzu wawelskim, którą od tej pory nazywano Tęczyńską. Mimo, iż śmierć poniosły osoby, nie biorące udziału w zabójstwie, to rodzina domagała się kolejnych represji. Wówczas część rajców osadzono w lochach. Brat zmarłego- Jan Tęczyński, spadkobierca Rabsztyna, jednego z rajców, niejakiego Marcina Bełzę osadził w tutejszych lochach." - źródło: https://castles.today/pl/zamki/polska/zamek-rabsztyn

Ciekawostką natomiast jest to, że w dawnych czasach istniała tutaj hodowla lwów, którą założył król Stefan Batory.
Teraz na spacer po zamku, a na końcu jeszcze legenda.














 Jak widać na poniższym zdjęciu działania renowacyjne widać. Na wieżę prowadzą solidnie wykonane metalowe schody, widać też budynek który jest jeszcze ogrodzony ale zapewne również będzie to coś z pożytkiem dla turystów.


Jeszcze zdjęcie makiety  całości zamku:


I obiecana legenda:

Legenda o zaklętych rycerzach z rabsztyńskiego zamku

Gminna wieść niesie, że pod ruinami zamku w Rabsztynie, głęboko pod ziemią, jest drugi, piękny zamek. W jednej z głównych komnat znajduje się dwoje skamieniałych dzieci: chłopiec i dziewczynka. Chłopczyk ma na palcu pierścień wysadzany brylantami, a dziewczynka zawieszony na szyi sznur pereł. W sąsiednich salach snem zaklętych śpią szeregi żelaznych rycerzy. Raz w roku budzą się z tego snu. Ma to miejsce w Niedzielę Palmową, gdy procesja wychodzi z najbliższego kościoła. Wówczas pierścień na palcu chłopca nieco się obraca. Otwierają się odrzwi sal zamkowych, zaklęci rycerze budzą się, odzyskują mowę i zasiadają do stołów uginających się od najwspanialszych potraw. Uczta trwa do północy. Po Niedzieli Palmowej znowu wszystko kamienieje. Tak powtarza się co roku, dopóki pierścień skamieniałego chłopca nie zsunie mu się z palca. Gdy to nastąpi rycerze zostaną uwolnieni z zaklęcia. Przebudzeni staną pod wodzą chłopca do boju z wrogami Polski. Pomogą im również przebudzone inne zaklęte wojska. Po zwycięstwie dziewczynka z perłami ofiaruje każdemu rycerzowi jedna perłę na pamiątkę wybawienia Ojczyzny.  (źródło: Józef Liszka, Legendy i opowiadania znad brzegów Białej Przemszy
W 2000 roku Powstało Stowarzyszenie Zamku Rabsztyn, które powoli, acz widocznie działa na rzecz rekonstrukcji zamku.
W 2009 r. oddano do użytku wieżę strażniczą i bramę główną, zdecydowanie widać działania.
Corocznie odbywają się tutaj również turnieje rycerskie ( w lipcu, ale trzeba sprawdzać na stronie).

Na samym dole jest jeszcze Chata Kocjana, do której tym razem nie zajrzeliśmy, ale myślę, że jeszcze będzie ku temu okazja, bo na zamku prace trwają i chętnie odwiedzę to miejsce za jakiś czas.






Ogólnie ciekawe i przyjemne miejsce.
Polecam.