niedziela, 3 września 2017

Czary-mary

Wbrew pozorom nie będzie o spotkaniu czarownic blogerek.
Właściwie to zdjęcia powiedzą to lepiej niż jakiekolwiek słowa, napiszę więc bardzo krótko.
W jeden z wakacyjnych dni wybraliśmy się do miejscowości Bolimów ( i okolicznych, ale rozładowała mi się bateria w aparacie, wiec chyba musimy się wybrać jeszcze raz;-P). 
Mieści się tam Warsztat Garncarski Rodziny Konopczyńskich.  KLIK.
To co robi garncarz wygląda naprawdę jak czary-mary, w krótkiej chwili z szarej bryłki lepkiej masy wyczarowuje niesamowite rzeczy!
Z resztą co ja będę opowiadać, zobaczcie sami:















Serdecznie polecam ot miejsce, zwłaszcza na wizytę z dziećmi!

16 komentarzy:

  1. Było super :)
    Czarownice, znaczy blogerki też były :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Super atrakcja nie tylko dla dzieciaków 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę fajna sprawa, i masz rację nie tylko dla dzieci. Kiedy byliśmy przyjechała też grupa motocyklistów "harleyowców";-)

      Usuń
    2. Hehe ciekawe co im pan wyczarował z gliny😉

      Usuń
    3. Oni tam mieli jakiś zjazd oraz umówione ognisko, a wiesz z takiej gliny to ponoć nawet Adama da się ulepić, więc kto wie, może Ewa też się dała zmaterializować?

      Usuń
  3. Garncarstwo to chyba najbardziej wyrazisty i skondensowany przykład twórczości: na oczach widza powstaje "z niczego" dzieło gotowe i ostateczne. Jedynie malarstwo, czy częściej grafika, mogą wykazać się podobną spektakularnością (popularne karykatury od ręki), ale tym dziełom brak tak ostatecznego zakończenia procesu twórczego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tu Cię muszę rozczarować. U garncarza to co powstaje na oczach widza to absolutnie nie jest produkt trwały, a tym bardziej ostateczny.
      Faktem jest, że sprawne dłonie garncarza z kawałka gliny wyczarowują w zaledwie kilka sekund piękne naczynia, ale są one bardzo miękkie i delikatne i absolutnie nietrwałe. Najpierw wymagają kilkugodzinnego ( a w zależności od pogody, temperatury, wilgotności itp. czasem kilkudziesięciogodzinnego) wyschnięcia, później kilku -nie pamiętam 10 czy 12- godzin wypalania w piecu, później kolejnych godzin na wystygnięcie, następnie malowania wzorów (bądź nie) nałożenia szkliwa, znów kilka godzin w piecu i dopiero po wystygnięciu będzie można uznać dzieło za ostatecznie zakończone i gotowe.

      Dlatego absolutnie rozumiem i usprawiedliwiam cenę tych ręcznie robionych naczyń;-)

      Usuń
    2. szczur z loch ness3 września 2017 14:24

      Tu się wpiszę, bo innego wyjścia nie widzę. Coś mi szwankuje przeglądarka, a o dodaniu nowego komentarza jak się wydaje mogę zapomnieć. A u Ciebie jak zawsze urokliwie. I dzieciaki, i ciekawe miejsca i sympatyczny nastrój.
      Buziaki od nas dla Was i byle do Kartofliska :-)

      Usuń
    3. Oczywiście, zdaje sobie sprawę z czasochłonności wypalania. Ale właśnie ta technologia sprawia, że kształt dziełka, które do wypalania trafia, ma już status ostateczności - poprawić się nie da, co najwyżej może ulec zniszczeniu. Do rysunku zawsze można dodać parę kresek...

      Usuń
    4. A wiesz, że aż do momentu wypalenia można wszystko jeszcze zmienić- to znaczy skruszyć, namoczyć i ulepić od nowa;) po wypaleniu już można tylko kolorować i dodawać połysk
      Do rysunku teoretycznie można dodać kilka kresek, ale tylko do momentu nałożenia fiksatywy bądź werniksu;-) jak widać każde dzieło ma jakiś swój element powodujący tę "ostateczność"

      Usuń
    5. Szczurku miły, z tym nastrojem i ciekawymi miejscami to nie zawsze tak jest, teraz mam w głowie dwa miejsca wielce rozczarowujące, ale czasu brak, wiec lepiej pisać o tych przyjemnych, no chyba ze czarka się przeleje. A co do Kartofliska to w tym roku nie wiadomo czy nie ostanie nam się jedynie to w ogrodzie, po zjedzonych już ziemniakach.

      Usuń
  4. Na Manhattanie jest taka pracownia otwarta dla wszystkich. Mozna sie tam zapisac na nauke, ale tez mozna wejsc z marszu i sie przygladac lub nawet poprobowac swoich mozliwosci. I wlasnie tak z marszu trafilam z moja kolezanka, tyle, ze mialysmy juz w glowach po jednej lampce wina za duzo:)) wiec nasze proby wzbudzaly wiecej gromkiego smiechu niz podziwu. Ale ubaw mialysmy setny i kolezanka nawet zakupila taka ogromna kule, ktora jest swiecznikiem. Super sprawa tylko ciezko jej pewnie bylo pozniej z ta kula w samolocie;))) bo zapakowac tego w zaden sposob sie nie dalo. Ale kula doleciala do samej Polski i dobrze sie ma co widzialam na zdjeciach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W naszej szkole jest pracownia garncarska, mam nadzieję ze do korzystania a nie do chwalenia się, że jest;)

      Usuń
  5. O super sprawa. Jak ja wam zazdroszczę tych wycieczek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to zapraszamy w któryś weekend, pojeździmy razem;)

      Usuń