Nie miałam jeszcze nigdy dziecka w pierwszej klasie, wiec nie mam doświadczenia. Ze swoją własną pierwsza klasą nie ma co porównywać, to były inne czasy, w klasie było nas pięcioro, kredki ołówek, zeszyty i blok rysunkowy to było całe wyposażenie, podręczniki szkolne i już. Zupełnie inny świat.
Teraz wszystko jest dla mnie nowe, ale po pewnym doświadczeniu jakie mam z przedszkola trochę inaczej sobie to wyobrażałam i nie wiem czy to przedszkole tak mnie zepsuło, że mam pewne wątpliwości, czy jednak nie jest do końca tak jak powinno. Bardzo proszę więc o wypowiedź zwłaszcza osoby mające doświadczenie jako rodzice ale też koleżanki nauczycielki- bo ciekawa jestem jak to wygląda z drugiej strony, bardzo będę zobowiązana.
Jak już pisałam wychowawczyni 1a nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia, chociaż może to za dużo powiedziane, po prostu czuje się jakiś taki dystans nie tylko do rodziców ale również do dzieci, jest jakaś taka sztuczna. Nie chce się do niech zniechęcać od początku- wiadomo dla wszystkich jest to nowa sytuacja, nauczycielka musiała opuścić swoją starą szkołę i przejść do nowo powstałej- rozumiem, że może w tym też być problem, nowe środowisko, wiadomo że człowiek z pracą się zżywa mniej lub bardziej, a może tamta szkoła to było wymarzone miejsce jej pracy? Nie wiem szukam po prostu wytłumaczenia.
W dniu pierwszym- nudnym jak to określiła córka- po wszelkich przemówieniach i sprawach organizacyjnych, po rozdaniu kompletów książek wychowawczyni zaproponowała, aby z czasem dzieci przyniosły do szkoły książki, których już nie czytają a którymi chętnie podzielą się z kolegami na zasadzie klasowej biblioteczki, z której to będą korzystać na przerwach.
Dziecko zapakowało do plecaka wszystkie książki, dwa zeszyty i wybrało ze swojej biblioteczki trzy książki, które chciało właśnie na użytek klasy przeznaczyć. Matka zaś spakowała wyprawkę, którą w ostatnim tygodniu wakacji dyrekcja wypisała na stronach szkoły, a która to wyprawka zawiera wszelkie przybory do wyrażania plastycznych wizji świata czyli bloki, papiery, farby, kredki, mazaki, plasteliny itp. była tego cała wielka torba- wszystko co się dało podpisane pełnym imieniem i nazwiskiem tak jak Pan Bóg i dyrektor przykazał- cała wyprawka ma być składowana na półce dziecka również opisanego imieniem i nazwiskiem, aby nie trzeba było wszystkiego niepotrzebnie nosić, aby wszystko było na miejscu. I słusznie.
Ten pierwszy poranek był strasznie szaleńczy i niepoukładany, torbę z wyprawka oddałam do rąk wychowawczyni (jak i pozostali rodzice) dziecko nieco przerażone zostało dzielnie posadzone miedzy dwiema innymi dziewczynkami w pierwszej ławce i dzień się zaczął. Nie było czasu zamienić z wychowawczynią słowa, bo kilkoro dzieci w tym samym czasie wchodziło, oddawali wyprawki, dzieciaki zagubione jak to pierwszy dzień. Wychowawczyni przekazała nam do kontaktów swój nr telefonu aby był kontakt na bieżąco.
Na około godzinę przed końcem lekcji napisałam do wychowawczyni sms że przepraszam bo nie mam jeszcze zeszytu do korespondencji, ale Hania dziś wzięła te książki do biblioteczki klasowej, że jest trochę przerażona i że możliwe że będzie się wstydziła powiedzieć o tych książkach.
Wieczorem dostałam odpowiedź, że wiadomo ze wszyscy się stresują na początku, że jak czegoś brakuje to powoli można uzupełnić, że będzie dobrze.
Ok.
Hania wróciła do domu z książkami w plecaku.
Wczoraj po szkole rozmawiamy o tym jak było, o tym co robili, czy już wie gdzie co jest. Hania rozpromieniona mówi, że dziś już robili dużo różnych rzeczy, a miedzy innymi wycinali kolorowe liście z papieru, i po chwili diametralnie zmienia jej się nastrój w oczach prawie łzy i mówi, ale nasz pani te nasze liście wyrzuciła do kosza. Niemożliwe- mówimy jej, a może ty na świetlicy wycinałaś te liście? Nie, w klasie z naszą wychowawczynią. Widziała jak wrzuciła je do kosza.
No cóż mam nadzieję, ze to jednak jakieś ścinki tylko były, a nie faktycznie te wycinane przez dzieci liście, może dziś coś się wyjaśni, ale nawet jeśli to były ścinki to chyba jednak pani powinna zadbać o to, żeby dzieci nie maiły poczucia ze ich praca trafiła do kosza, albo mogła je wyrzucić po lekcjach.
Wieczorem siadamy do odrabiania lekcji,. oglądam ćwiczenia i zadanie które robili w szkole brzmi mniej więcej tak: narysuj minę wyrażającą twój dzisiejszy nastrój w szkole i na pół strony narysowana buźka z podkówką skierowaną w dół. Pytam wiec czy była smutna? Odpowiedź brzmi tak. A dlaczego? Bo nie miałam kredek. Ale jak to nie miałaś kredek, przecież w twojej wyprawce, którą zaniosłam wczoraj do szkoły są kredki. Ale pani nie rozpakowała jeszcze.
Dla mnie to jakieś wielkie nieporozumienie.
W spisie wyprawki napisane było, że piórnik ma zawierać dwa ołówki, gumkę białą, nożyczki, klej, linijkę i temperówkę. kredki, farby i bloki miały być w tej części, która leży na półce w szkole. Nie wiem nie znam się, ale zrozumiałam, że te kredki są do użytku dzieci nie tylko na zajęciach plastycznych, że po prostu jak są potrzebne do wypełniania ćwiczenia z matematyki to idą do swojej szufladki i je biorą. Nie wiedziałam że w piórniku powinien być drugi zestaw.
Powiedzcie mi czy pani jednak w takim wypadku, kiedy widzi, że dziecko nie ma drugich kredek w piórniku, że wypełnia wszystkie zadania ołówkiem i że ma za plecami (swoimi plecami przy biurku, a nie dzieci na półkach) wyprawkę zawierającą wszystkie potrzebne rzeczy, choć może jeszcze nie wyłożyła jej na półkę to czy nie powinna jednak dać dziecku kredek? Kurcze ona ma w klasie tylko 22 osoby ( z czego dwie jeszcze nie przychodzą). Nie wiem, a może to ja się czepiam? Może za dużo wymagam, bo to nie jest już przedszkole i dzieci mają same dbać o wszystko?