wtorek, 18 kwietnia 2017

Co kraj, to obyczaj

W Święta nawet nie było mowy, żeby spojrzeć do komputera! i dobrze! tak właśnie powinno być.
Telefony też zapomniane, porzucone gdzieś w kącie się rozładowały nie zakłócając niczyjego spokoju, dopiero wczoraj wieczorem był popłoch, gdzie one są, bo przecież budziki w nich są poustawiane.
Ale nie o tym miało być.
Te Święta, pierwsze bez Taty, były zupełnie inne od wszystkich. Niestety przyznać też trzeba, że to już tak pozostanie i że za rok najprawdopodobniej również odbędą się w podobny sposób, i za dwa i za pięć....
Ciągle wracam do wspomnień sprzed lat, dobrych wspomnień, bliskich mi tradycji, tęsknie za tym, ale teraz trzeba zamknąć tamten rozdział: to już nie wróci, trzeba żyć dalej, trzeba stworzyć swoje zwyczaje, tradycje, takie do których kiedyś i nasze dzieci będą tęsknie wzdychać...
Pierwszy raz koszyczek ze święceniem zanosiłam na swoją wioskę, na szczęście świecenie było u sołtysa, to wiadomo gdzie, bo tabliczkę  urzędu ma na budynku, a przecież po nazwisku to nijak nie trafię.
Inaczej, wszystko inaczej niż niż w rodzinnych stronach:
jedynie naszej jajka malowane, pozostałe albo oskubane, albo takie zwyczajne w jajkowym kolorze, nikt też ze święceniem nie czeka na księdza: przychodzi się, zostawia koszyk i wraca po niego po południu. U nas, w rodzinnej wsi, zawsze w pokoju gdzie stały stoły ze święceniem były miejsca do siedzenia, a jak było za mało to się stało, większość ludzi zostawała ze swoim koszyczkiem w oczekiwaniu na przyjazd księdza, było mnóstwo dzieci, które co tu dużo mówić po pierwsze figlowały, żartowały, piszczały, śmiały się, obserwowały który koszyk najładniejszy, a po drugie chłonęły tę tradycję. Zawsze przez te pół godziny można było zamienić z sąsiadami dwa zdania, usłyszeć nowe wieści ze wsi, można było zwyczajnie pożyczyć ludziom wesołych świąt. A tu nic: wyszła sołtysowa, wskazała drzwi za którymi stał stół na koszyki i tyle.
Na śniadanie wielkanocne zaprosiliśmy sąsiadkę- ona mieszka sama (bez prądu i wody w rozwalającej się ruderze), a my pierwszy raz jedliśmy śniadanie u siebie, też sami. Ogrzała się, zjadła. Widać było, że dobrze się u nas czuła. I dobrze. Nawet kiedy usłyszała, że po śniadaniu wyjeżdżamy chciała się szybko zebrać, ale przecież nikt na nas nie czekał.
Znicz zapalić można o każdej porze.
Za to w poniedziałek wielkanocny kwiat wsi zebrał się pod płotem z zamiarem odwiedzenia i pochlustania sąsiadów świeżą wodą ze studni, ale rzeczona sąsiadka wejścia na nasze podwórko własną piersią broniła. I całe szczęście bo w domu małe dzieci nie tylko nasze, a nie wiem kto to stado pijanych facetów później wyprosił... Ale chyba przejście po wsi się udało, bo sąsiad dziś rano jeszcze rozalnielony i uśmiechnięty siedział na w rowie trawce, brrr niektórzy to mają zdrowie!
Tak więc wiecie już jak wyglądają tradycyjne  święta na naszej patologicznej wsi!
Zrobię wszystko żeby jednak nasze dzieci trochę inaczej je pamiętały niż tu opisałam.

15 komentarzy:

  1. no fajnie tam macie nie powiem trzeba było panów oblać zimną wodą jak zwyczaj nakazuje;)
    cieszę się że święta udane:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. udane, to za dużo powiedziane, raczej przeżyte

      Usuń
    2. o to to, Połówka niech karcherem pociągnie towarzystwo :D

      Usuń
    3. myślę, że oni tak dla tradycji i zabawy, nie chcieli zrobić nic złośliwie, ale że wodę ze studni/strumienia nabierali, to wiadomo że musiała być lodowata, to i nie znamy ich na tyle, żeby wiedzieć czy na tradycyjnym popryskaniu by poprzestali czy może trzeba by później dom suszyć a z dziećmi po antybiotyk jechać, karcherem nie ma ich co traktować nie tylko dlatego że nie mamy;-) oni sami się wzajemnie wiadrami polewali (nasi goście widzieli w drodze do nas chlustające przez ulice kaskady) muszą mieć końskie zdrowie ja tam bym do lania lodowatej wody w takie zimno ręki nie przyłożyła;) choć czasem to może by im się należało tak po trochu;-P
      W każdym razie sąsiadka zatrzymała ich przy bramie i chałupy nam nie zalali;-)

      Usuń
    4. A może oni się spirytusem lali z tych wiader? :D

      Usuń
    5. daj spokój takiego marnotrawstwa w życiu by się nie dopuścili;-)

      Usuń
  2. U nas koszyki święci się na sali OSP i raczej wszyscy zostają, więc można podsłuchać co to we wsi się dzieje (w naszej i sąsiedniej, gdzie owa sala OSP jest). Zaraz jak się wprowadziłam, w te pierwsze święta, święcenie faktycznie było u moich sąsiadów i tak jak piszesz, zostały może ze trzy osoby reszta rozjechała się do domów, teraz jest lepiej. Na sali OSP dużo miejsca, dzieci również było sporo więc miały gdzie biegać. J

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tutaj widać nawet nie ma takiego zwyczaju, żeby ktokolwiek zostawał, a w kościele święcenie o 8....

      Usuń
  3. Pierwsze swieta bez Taty.... rozumie...gdy odeszla moja Mama musielismy stawic czola Swiatu Wszystkich swietych i Bozemu Narodzeniu o jejurodzinach tydzien po smierci nie wspominajac... ciezko, bolesnie i cholernie smutno....

    Zdziwsz sie, w rodzinie Menzona nie swieci sie wcale :O
    gdy dzieci byly male szlismy ze swieceniem- dla mnie i tradycji- teraz juz nie...a w Niemcowie po mszy mozna poswiecic jedzenie- choc to chyba tylko dla polskich katolikow?
    O lanym poniedzialku tu rowniez nikt nie slyszal- szukanie zajeczych gniazd z jajkami w ogrodach, parkach- to tradycja swiateczna w Niemcowie.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadal nie mogę się z tym odejściem pogodzić, zwłaszcza że byliśmy bardzo zżyci, zawsze byłam ukochaną córeczką, a dziewczynki moje były najukochańsze wnuczęta i guzik prawda, ze kocha się jednakowo. My trzy tygodnie po śmierci przeżywaliśmy Taty imieniny bez Taty, teraz święta, za tydzień pierwsza komunia pierwszej wnuczki, w dzień pogrzebu urodziny wnuczka bez dziadka, wszystko co pierwsze tak strasznie boli, owszem czas pomaga się oswoić, ale na razie łzy ciągle płyną.

      Usuń
  4. Odkąd nie ma mojego taty, to święta straciły dla mnie swój urok. Teraz są dla dzieci, żeby one znały tradycje i miały co wspominać z dzieciństwa.
    No fakt, niby jeden kraj, a wszędzie jest inaczej.:)
    Jak byłam mała, to szło się do naszego kościoła na święcenie, a potem objeżdżało wszystkie kościoły w mieście, celem obejrzenia Grobów.
    Tu na wsi święcenie odbywa się w remizie. My raczej jeździmy do kościoła, żeby dzieciom Grób pokazać, bo i strażacy są, a czasem uda się trafić na zmianę warty.:)
    W remizie wszyscy czekają na księdza. Starsi siedzą na ławkach i krzesłach, młodsi stoją, rodzice łypią na dzieci, żeby koszyczków nie zrzuciły. No i zawsze trochę się porozmawia, życzenia poskłada itp. Potem ksiądz przyjeżdża, jest wspólna modlitwa, święcenie, życzenia. Wszyscy zabierają koszyczki i wracają do domów.:)
    A ja teraz się cieszyłam, że pierwszy raz udało mi się do koszyczka wrzucić na przybranie fiołki.:)
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zadziwiające w jak krótkim czasie całe życie człowieka może się tak diametralnie odmienić.
      My też jako małe dzieci po świeceniu i dostarczeniu koszyka do domu szłyśmy z siostrami do kościoła obejrzeć grób (teraz nie do pomyślenia, żeby takie małe dzieci same bez opieki poszły te 3km, ale wtedy to było normalne) a jak byłyśmy starsze to po prostu szłyśmy na wieczorne wielkosobotnie nabożeństwo, które bardzo lubiłam

      Usuń
  5. Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć, szczególnie gdy były dobre. Wprowadzicie własne zwyczaje, ważne dla Waszej rodziny i to też jest dobre.
    A wieś? Zdziwisz się za parę latek, jak bardzo się zmieni otoczenie i w zależności od tego jak się będziecie zachowywać będą was szanować, albo wręcz przeciwnie. Wieś równa do tych, których szanuje. A szanuje ludzi uczciwych, pracowitych i życzliwych. I nawet najgorszy menel takich ludzi traktuje życzliwie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i dobre, ale na razie straszliwie smutne.

      Z tą wsią to masz rację. Jesteśmy nowi, nie mamy z tymi ludźmi zbyt wiele kontaktów, ale nie mamy też do nikogo uprzedzeń, wszystkim mówimy jednakowo dzień dobry i wszystkich jednakowo nie znamy. A jak na razie menele kłaniają się nam z daleka, nic nam nigdy nie zginęło choć czasem wszystko w obejściu pootwierane, to chyba w sumie dobrze;-P

      Usuń
  6. ja mam ciut inne wspomnienie z Wielkanocy....
    TO były ostatnie Święta mojego taty.I pierwszy raz w życiu na nich nie byłam;/.
    Bez wyraźnego powodu.Mieszkaliśmy wtedy w Częśtochowie ,pociągiem to godzina drogi do,szliśmy na pociag z synem(córki nie było jeszcze w planach) i mieliśmy bilety !!! I nagle wtem,jakoś tak oddaliśmy te cholerne bilety i wróciliśmy do naszego mieszkania mimo tylko ziemniaków na święta....I jedliśmy te placki i było nam dobrze a potem taty nie było....Tak strasznie mi żal że nie pojechalismy .....

    OdpowiedzUsuń