Przepraszam ale i mnie musiało się ulać.
Może mam mylne wyobrażenia o szkole, o wychowawcach i pierwszej klasie, o nauczycielach w ogóle, a może jestem jakaś przewrażliwioną nadopiekuńczą wariatką, ale wierzcie mi naprawdę próbuję ją zrozumieć, próbuję nawet polubić i ni cholery nie wychodzi.
Mowa o wychowawczyni. Nie potrafię, nie rozumiem i koniec.
Zagadka pierwsza.
Na zebraniu była mowa o tym, że skoro jest ten dziennik elektroniczny i daje takie możliwości to może nauczyciele prace domowe będą zapisywać w dzienniku, bo wtedy zaznaczą raz, a widzą wszyscy rodzice, a tak to każdemu dziecku z osobna sprawdzają czy zaznaczyło. Pomysł generalnie dobry, zwłaszcza kiedy dziecko akurat było nieobecne, ale jeden rodzic poprosił, że i owszem pomysł świetny, ale aby nie rezygnować również z zaznaczania prac domowych w ćwiczeniach - bo jeśli ktoś akurat nie ma możliwości zalogowania się do dziennika, to nie będzie wiedział, a i nawyk sobie dzieci będą wyrabiać, żeby zaznaczać. Prawda. Wychowawczyni przystała na to.
Teraz pytanie za sto punktów: ile razy w dzienniku elektronicznym pojawiła się informacja o pracy domowej?
Tak, dokładnie tyle: ani raz.
Ale za to któregoś dnia w ćwiczeniu znalazłam czerwoną uwagę: brak pracy domowej.... Nie było zaznaczone w ćwiczeniu co jest zadane do domu. Wina młodej, bo nie zaznaczyła, pani zapewne nie ma obowiązku sprawdzania tego, ale gdyby tak była informacja w dzienniku, tak jak było ustalone. Nic to, przeżyjemy.
Poza normalnymi zajęciami wychowawczyni prowadziła także zajęcia z logopedii, na które raz w tygodniu Starsza też chodziła. Któregoś dnia otrzymałam mail o treści: " Informuję, że zajęcia z logopedii są odwołane". Na pytanie czy są odwołane tymczasowo, czy na stałe nie uzyskałam odpowiedzi, dopiero po kilku dniach dostałam wiadomość (jak i wszyscy rodzice zapewne): "Informuję, że od dnia... zajęcia z logopedii odbywać się będą z nową panią".
W sumie mogła nie powiadomić, prawda? Chwała jej za to. Nazwiska pani nie ujawniono.
W-F- to kolejna sprawa. Na zebraniu wychowawczyni zapewniała nas, że ruch i zajęcia z WF jest dla niej bardzo ważne, i że niestety salę gimnastyczną jak na razie dostała tylko na 1 godzinę w tygodniu, ale że w miarę możliwości będą ćwiczyć na boisku, że zamierza jedną godzinę podzielić na pół, tak żeby każdego dnia dzieci miały trochę ruchu i w ramach tej pół godziny mogą poćwiczyć w klasie lub na korytarzu jakieś zajęcia typu aerobik, taniec itp. Strój na WF- jak zostało ustalone- będzie przechowywany w klasie, a w piątki dzieci strój będą zabierały do prania, tylko żeby nie było sytuacji, ze w poniedziałek nie przyniosą, bo w poniedziałek właśnie maja salę. Zgadnijcie ile razy Starsza przyniosła strój do prania?
Tak nie przyniosła jeszcze wcale, a mamy za chwilę listopad! Usłyszałam rozmowę dwóch mam, dopytałam dziecko i tak proszę Państwa, nie maja wf, na sali byli chyba dwa razy: raz na początku roku, drugi raz w urodziny Starszej, pamiętam bo wróciła do domu z rychą na 10cm na szyi- ołówkiem na sali gimnastycznej się tak zarysowała, aż była u pielęgniarki. Tak czy inaczej nie ćwiczą w ogóle. Nie przebierają się w stroje, nie chodzą na salę, chyba że pani ze świetlicy czasem ich zabierze.
Kolejna sprawa:
Spóźnia się na lekcje notorycznie. Nie córka się spóźnia, tylko Pani. Żeby nie było każdemu się może zdarzyć wiadomo jesteśmy ludźmi, pani ma małe dziecko, nam też się zdarzyło 2 czy 3 razy, ale pani się ostatnio zdarza co dzień. Czemu to dla mnie taki problem? Bo ja też mam na 8 do pracy, jeśli pani jest chwilę przed 8 i mogę młodą odstawić do klasy to i ja zdążę na 8.00-8.05. Jeśli Pani nie ma to albo trzeba dziecko odprowadzić na świetlicę (świetlica jest do 8.00) albo trzeba czekać pod klasą aż ktoś przyjdzie, otworzy i przejmie opiekę nad dziećmi. Ostatnio codziennie w klasie rano jest inny nauczyciel wiec mogę ją zostawić i biec do pracy, ale to chyba coś jest nie tak.
Ale najlepsze zostawiłam na koniec.
Jakieś trzy tygodnie temu Starsza poznała kolejną literkę, nie pamiętam jaką, ale nie w tym rzecz. Na zebraniu pani mówiła, że przy wprowadzaniu kolejnej litery zawsze do nauczenia jest czytanka. Pytam więc: co jest zadane? Czytanka odpowiedziała Starsza. Ale w plecaku nie masz podręcznika z czytankami? (I podręczniki i ćwiczenia zostają w szkole a do domu przynoszą tylko te, które są niezbędne do odrobienia lekcji- czuwa nad tym pani, nie mają dostępu do szafy z książkami). Bo pani powiedziała, że nie ma mojej książki. Ale jak to "nie ma"? No nie ma. Pani powiedziała, że w domu mam. Nie masz kochanie w domu na pewno. Zabierałaś ją do szkoły.
Ale Pani kazała poszukać. Poszukam, ale jestem pewna, że jej tu nie ma. Dwa tygodnie dziecko nie miało książki. Byłam pewna, że zabierała ją do szkoły i że na pewno tam musi być, ale przeszukałam dom dla pewności. Poszłam do miejscowej księgarni zapytać, czy można dostać ten podręcznik, bo co innego robić? Niestety okazało się, że nie można go nawet na zamówienie sprowadzić, we wrześniu to może jeszcze ale teraz nie ma i koniec. W internecie znaleźliśmy - niby ten sam, ale okładka inna i na zamówienie. Trudno, trzeba zaryzykować, zamówiłam.
W miniony poniedziałek zamierzałam napisać do Pani z zeszycie do korespondencji (nie wiem czy to cierpliwość z mojej strony czy głupota, że tak długo czekałam) pytanie co się dzieje z tym podręcznikiem i jakoś tak się zakręciłam, że zapomniałam.
I zgadnijcie z jaka wiadomością tego dnia dziecko mnie powitało?
Znalazła się moja książka! Gdzie była? W szafie. Czy pani coś powiedziała?
Tak. A co? O! Haniu twoja książka jest!
Tak że ten, no teraz mi lżej.