wtorek, 31 grudnia 2013

Bez podsumowań ale za to z listą marzeń!

Koniec roku wszędzie widzę podsumowania, plany, postanowienia.
Nie lubię planować, robić list, składać obietnic noworocznych nie lubię też podsumowań.
Wolę cieszyć się chwilą tym co jest tu i teraz i żyję słowami, które widnieją od samego początku na górze bloga:  „najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz, one przyjdą same”.
I tak właśnie jest. Nasze życie pełne jest niespodzianek, pełne jest chwil których nawet najlepszy plan nie potrafiłby przewidzieć. I tak jest dobrze.

Kiedyś na blogu, http://www.plecakwspomnien.eu/p/lista-marzen.htmlznalazłam świetny pomysł: listę marzeń do spełnienia.
Na tamtym blogu lista jest dłuuuuuga, a marzenia nieprawdopodobne, ale sukcesywnie autor je odznacza jako spełnione. Ale czy nie o to właśnie chodzi w marzeniach, aby były nieprawdopodobne?
Ja mam wiele marzeń, bardzo wiele tych niematerialnych ale i tych materialnych mam kilka. I dziś je tu wypisze. Nie są to postanowienia, bo tak naprawdę to chyba nie do końca mam wpływ na ich spełnienie, ale też nie będę siedziała z założonymi rękami i czekała aż same do mnie przyjdą. Ale nie ukrywam, ze chciałabym za rok wrócić do tego posta i odhaczyć choć część z nich.

1. Najważniejsze:
Mieć dom. Własny. Nie za duży, nie za mały, tak aby pomieścił całą naszą czwórkę a i dla przyjaciół żeby miejsca nigdy nie zabrakło. Z ogródkiem i kominkiem.  I brzozami w ogrodzie.
2. Napisać obronić pracę. Napisać ją dużo przed terminem i obronić w najwcześniejszym możliwym czasie. I żebym mogła wtedy już na spokojnie zająć się tym czym chcę od zawsze: malowaniem.
3. Mieć gdzieś swoją chwilę, swoje miejsce dla obrazów. Wystawę…
lub choćby jakąś namiastkę: pojedynczy obraz gdzieś w ważnym miejscu albo dla ważnej osoby, album...
Nie, jak marzyć to o wystawie a nie o namiastkach!
4. Zobaczyć Grecję. To moje niezrealizowane dotąd marzenie, które chodzi za mną od pierwszego roku studiów. Ale nie Grecję taką jaką oferują biura podróży z plażami i hotelami jak z bajki. Grecję prawdziwą, codzienną, zwyczajną ale też Grecję o zapachu antyku, o smaku i kolorze historii.
5. Mieć gitarę i nauczyć się na niej grać. I nie zniechęcić się. I śpiewać w letnie wieczory piosenki przy ognisku. A w jeden z jesiennych wieczorów zaśpiewać przy ognisku w Bieszczadach: „ złotym kobiercem wymoszczone góry….”

To najważniejsze z tych „materialnych”. O tych nie związanych z pieniędzmi nie będę pisać, bo są zbyt osobiste, a z pewnością te wszyscy mamy podobne.

Niech Nowy Rok przyniesie nowe marzenia i sposobności do spełniania tych, które są już dziś. Tego życzę i Wam i sobie!
Szczęśliwego Nowego Roku!

Bo czymże jest szczęście jak nie spełnianiem marzeń:)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Jak Goryl bawił się z dziećmi....

Jak wspominałam zaraz po świętach wybraliśmy się do sali zabaw, żeby Stokrocia mogła wybawić, wyskakać i wyśmiać do woli. W domku raczej marne warunki mamy ku temu bo jedne pokój ogranicza jednak trochę rozbrykane dziecko.
Dla całej naszej trójki to był pierwszy raz.

Kiedy weszliśmy do środka Stokrocia po prostu zaniemówiła! Stanęła i nie mogła ogarnąć tego wszytskiego: zjeżdżalnie, kolorowe domki, trampolina! Po prostu zaczęła skakać w miejscu, śmiać się i wołać: ziobać! ziobać! ale już chwilę później odnalazła się i zaczęła korzystać z uroków wszystkiego na co mogła się wdrapać.
Dzieci było niedużo, ona była chyba najmniejsza ze wszystkich więc zazwyczaj inne dzieci ją ubiegały zwłaszcza kiedy chciała poskakać na trampolinie więc trzeba było trochę za nią biegać, żeby jej nie zdeptali;P  ja musiałam popracować trochę więc siedziałam z kawą przy komputerze ( a później zamiast pracować pisałam
I zabawa była przednia aż nie pojawił się Goryl z rodziną. P nazwał go Gorylem, ale słusznie chyba, choć nie wiem czy to nie krzywdzące dla goryli, bo nawet one chyba więcej myślą.
Goryl zjawił się z żoną i córką i na początku nic nie wskazywało że jest gorylem. Córka starsza co najmniej o rok od Stokroci, żona chyba w ciąży siedziała przy stoliku obok.
Jak już Młoda nabrała trochę odwagi poszła z P na duże zjeżdżalnie, labirynty i duży basen z piłkami. Chwilę później poszedł tam też Goryl z córką. Nie tylko one się tam bawiły, było tam kilkoro innych starszych dzieci. P pilnował, żeby na tę kruszynkę nie najechały, nie przewróciły no i żeby nie spanikowała  na tych różnych poziomach.
Ja zerkałam co chwilę w ich stronę, ale nawet nie było ich widać tak się dobrze bawili. W pewnym momencie widzę, że po tym osiatkowanym labiryncie łazi facet w białej koszulce. Pomyślałam że jakieś dziecko spanikowało, nie umiało zejść i ojciec musiał  po nie wejść. Chwilę później przychodzi P z Stokrocią i mówi:
-Widzialaś tego Goryla?! Wlazł tam i tak Małą przestraszył, że nie mogła się ruszyć!
- Jak to wszedł? Ja myślałam, że jakieś dziecko nie mogło zejść i musiał wejść po nie.
-Nie, palant wszedł tam żeby się z córką ganiać! Ona uciekała i się śmiała a ten goryl wlazł za nią i ją ganiał,  jak Stokrocia zobaczyła tego goryla, który przecież wypełnił sobą całe wejście to zamarła, nie wiedziała jak się ruszyć, łzy w oczach ale udało się ją jakoś sprowadzić.
- No palant! Ale jak to na te zabawki dla dzieci wlazł?! - naprawdę nie mogłam w to uwierzyć.
Później Stokrocia bacznie obserwowała gdzie on jest i jak tylko się zbliżał to łapała P za rękę i szła na inne zabawki.
Tam w oddali widać siatki, w których biegał ten "goryl"

A później jeszcze  goryla rodzinka dała mi się z kolei we znaki.
Stokrocia przybiegała na trampolinę, ale zanim ona się na te schodki wdrapała  to starsze dzieci ją ubiegały. P zatrzymywał ją wtedy na schodkach i tłumaczył, że na trampolinie może być tylko jedno dziecko i ze musi poczekać jak ktoś wyjdzie, a ona cierpliwie czekała.
Za którymś razem trampolina była wolna więc Mała wdrapała się i sobie skakała, ale przybiegła córka goryla i włazi.
Stokrocia stanęła i mówi: Telaź ja śkacie. nie wolno, telaź ja!  Młoda goryla stanęła na chwilę, ale zaraz znów się pakuje. Na co Stokrocia znów stanowczo mówi: Telaź ja tu jeśtem! Ale co tam panna się wpakowała i skacze nie patrząc na Małą Stokcię, ani na to że przy skokach dużo wiekszej dziewczynki Stokrocia co chwila leży i nie może się podnieść. Ja siedzę z jednej strony, żona goryla z drugiej, patrzy ale żadnej reakcji! po prostu udaje, że nie widzi!
Mała nie miała z nią szans
Podeszłam i wołam córcię, mówię, która nie chciała wyjść  dopiero wtedy matka łaskawie zareagowała z daleka: Wiktoria wyjdź stamtąd! Nie powiem gdzie Wiktoria to miała, w każdym razie wyjść nie zamierzała.
P wyciągnął Stokrocie, a oczywiście jak Stokroci tam nie było to za chwilę i tamta wyszła.

Chyba muszę się nauczyć być mniej miła i nie popuszczać takiego zachowania, tylko czy warto?
Z drugiej strony dla mnie to nie zrozumiałe...

Ale ogólnie wypad uznajemy za udany:)
I jeszcze kilka migawek na dowód udanej zabawy:

Totalne zaskoczenie, że ona potrafi!



A Stokrocia zasnęła niemal natychmiast po włożeniu do fotelika:)

sobota, 28 grudnia 2013

Poświąteczne nadawanie....

Połówka biega za Stokrocią a ja korzystając z tego, że nareszcie mam kawałek internetu pisze notkę
:)
Święta minęły wyjątkowo szybko i całkiem miło pomimo choroby najmłodszego w rodzinie, który złapał zapalenie płuc. Obawiałam się, że jak co roku będę tęsknić za P, który świąt z nami nie spędza a tymczasem nawet czasu na to nie miałam, ciągle w wyjazdach, albo ktoś u nas i było bardzo rodzinnie i radośnie.
Ale ale, zanim święta nadeszły kilka migawek:
Pieczenie ciasteczek:

 ucieranie...
ugniatanie...

i wycinanie:)

A tak wyszły na gotowo:

A to ciasteczka Myski, które czekały na nas w domu u Babci i Dziadka:



I jeszcze cała masa pysznych ciasteczek do chrupania! Mysko jesteś kochana, dziękuję:)

Nie tylko ciastka mieliśmy "podwójne".
W niedzielę udało nam się zajęcia skończyć ponad godzinę przed czasem wiec korzystając z "wolnego" czasu popędziłam do marketu nabyć jakieś sztuczne drzewko. 
Kupiłam i napisałam sms do P: >kupiłam choinkę<. Na co dostałam odpowiedź: >No to mamy dwie< :)
Choinki kupiliśmy jednej wysokości, prawie takie same:)
Moja została u rodziców a Stokrocia dostała małe drzewko w sam raz na stoliczek, tak więc i tak mamy dwie choinki;)

A dziś w ramach dalszego świętowania, a może spalania kalorii poświątecznych zabraliśmy Małą na salę zabaw.
Stokrocia się bawi, P za nią biega bo jest chyba najmniejszym dzieckiem, a ja pisze notkę;)


wtorek, 24 grudnia 2013

Życzenia Świąteczne

U nas wszystko na głowie, a niektóre rzeczy podwójnie:)
Święta nadeszły, choinki mamy dwie, ciasteczka też mamy podwójne, nawet kolację wigilijną jadłyśmy dwa razy, bo w życiu to jest tak, że najpiękniejsze chwile przychodzą same i nie można ich zaplanować.

I Wam też z całego serca życzymy świąt obfitujących w najpiękniejsze chwile z bliskimi, życzymy Wam dużo miłości i tej Bożej i tej ludzkiej, niech te niezwykłe dni nie będą  dla Was tylko dniami odpoczynku....

niedziela, 22 grudnia 2013

Do świąt daleko....

Prawie wszędzie widać i czuć klimat świąt tylko u mnie zawsze inaczej.
Wczoraj i dziś zamiast świątecznych przygotowań slucham wykładów i robię ćwiczenia. Do nocy niemal.
Choinki nie ma, prezenty nie zapakowane, pierogów lepić nie  będziemy....

środa, 18 grudnia 2013

Jutra nie może nie być!!!

Jutra może już nie być....

Takimi słowami zatytułowana jest historia Frania (klik).
A ja Wam powiem tak: JUTRA NIE MOŻE NIE BYĆ! I zróbmy wszystko, żeby było! Ono musi być!
Ja wiem, że święta, że prezenty, że zakupy ale każda złotówka się liczy!
Jedna czekolada mniej, jedna sałatka mniej na stole....
Każdy grosik jest na wagę złota, a nawet więcej, dużo więcej bo na wagę życia!


Wiem, ze nie wszystkim możemy pomóc, wiem, że źli jesteśmy na system, na bezduszne prawo, na państwo które takiej pomocy odmawia, i wiem, ze w tym roku już nie raz wspieraliśmy różne akcje, już nie jednej kawy sobie odmawialiśmy...




Jeżeli możesz pomóc Frankowi, zrób to jeszcze dziś...

wtorek, 17 grudnia 2013

Nowy dzień.... + edit

Wczorajsza chandra jakby przyblakła nieco.
Były i zakupy-nawet się nie rozzłościły a nawet  odrobinę humor mi się poprawił, może dlatego że udało mi się kupić całkiem fajny prezent dla najmłodszego w rodzinie;)
Było i winko czerwone, pyszne i co najważniejsze podziałało na humor.
Była i kolacja do wina pasująca idealnie.
I wspólne bieganie co zdarzyło się pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz;P
I zaczęłam pisać to co nieuniknione:)
Czyli ogólnie pozytywnie dzień zakończony.
A dziś rano księżyc przeogromnych rozmiarów chował się za horyzont (niestety nie miałam jak zrobić fotki a  był bajeczny, niemal jak w "Bruce Wszechmogący" (pamiętacie taki film?!) a za chwilę jak zaczęło wschodzić słońce to widok był równie niesamowity, nie mogłam się powstrzymać:


Nowy dzień, nowe nadzieje:)

Edit.
I jeszcze zachód słońca:


7 dni WYZWANIE FOTO {grudzień} – Dzień 7

Temat 7 dnia Wyzwania to Boże Narodzenie.
Dla mnie to takie najbardziej rodzinne i ciepłe święto ze wszystkich, choć od kilku lat nie przepadam za nim, a to dlatego ze nie spędzam go tak jak bym chciała. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni.....


Wyobraźcie sobie że to domek, maleńki domek w otoczeniu lasu, sypie śnieg, dachy i pola białe, w domku wesoło trzaska ogień w kominku, rozbłyskują lampki na choince, którą ubierają właśnie wesołe dzieciaczki.
Rodzice nakrywają właśnie stół białym obrusem, pod którym jak zawsze leży garstka sianka, już za chwilę wszyscy usiądą razem do kolacji, później będą kolędy i prezenty i pasterka...
Takie Boże Narodzenie mi się marzy i mam nadzieję, że kiedyś będę mogła o takich świętach napisać....

Wiecej Bożonarodzeniowych inspiracji u ULI.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

ale mam dziś podły nastrój:(
po prostu nie podchodzić bo gryzę:(
wrrr...
poniedziałek jaki... nie nie nie!
muszę się wyleczyć z tej chandry i to szybko... tylko jak?

7 dni WYZWANIE FOTO {grudzień} – Dzień 6

Temat wyzwania na dzień 6 to "P".
Tych którzy czekami na zdjęcie Połówki rozczaruję;)
Przed obiektyw poszły pinezki, nie pytajcie dlaczego, jakoś tak wołały do mnie: sfotografuj nas, sfotografuj, to je pstryknęłam. To w sumie to może i miały racje, bo kiedy taka druga okazja mogłaby im się trafić?
Bo kto normalny fotografuje pinezki...?


A więcej inspiracji literką 'P' możecie zobaczyć na blogu Sen Mai.

piątek, 13 grudnia 2013

7 dni WYZWANIE FOTO {grudzień} – Dzień 5

KÓŁKO.


Takie cztery kółeczka dziś pediatra wpisał w bilansie córci. 
Tyle ma wzrostu... uwierzycie?!?
Moja mała córeczka już nie taka mała;)

7 dni WYZWANIE FOTO {grudzień} – Dzień 4

Znów w tyle:( ale wczoraj miałam taki dzień skomplikowany! Ciągle kłopoty jakiś, ciągle coś się psuło, coś było nie tak jak powinno i trzeba było wielu pomysłów żeby to ogarnąć;P
 Temat 4 dnia to POMYSŁ, który u mnie wygląda tak:


Mam głowę pełną pomysłów na obrazy, nawet płótna stoją i czekają, aby myśli się na nich pojawiły i tylko jakaś blokada mi się zrobiła ostatnio, ale coś mi mówi ze i blokada wkrótce pęknie;)

A inne Pomysły można oglądać u Uli

czwartek, 12 grudnia 2013

Nocne (pro)pozycje matrymonialne...

Wczoraj. Późny wieczór, noc chyba nawet bo 23.30 minęła.
Siedzimy z P i oglądamy film.
Telefon dzwoni. O tej porze to co najmniej dziwne, każdy normalny człowiek jak słyszy dźwięk telefonu w środku nocy to raczej spodziewa się tylko złych wieści.
Jeden sygnał i cisza. Numer nic mi nie mówi.
Za kilka minut kolejny sygnał i znów ktoś się rozłączył.
Zaczynam się niepokoić na poważnie i tysiące myśli chodzą mi po głowie.
Za chwilę znów dzwonek, tym razem odbieram.
-Halo.
- Halo ja w sprawie ogłoszenia dzwonie.- słychać niewyraźny głos kobiety.
-Jakiego ogłoszenia? - pytam z niedowierzaniem
- No tego na Paradzie.
- Chyba pani coś pomyliła, nie dawałam żadnego ogłoszenia.
- No na paradzie...-kontynuuje kobieta.
-To naprawdę jakaś pomyłka, żadnego ogłoszenia nie dawałam.- rozłączyłam się.
P mówi:
-Trzeba było wypytać, może ktoś dał twój numer w jakimś ogłoszeniu, trzeba było sprawdzić, dopytać.
- No może i racja- przyznałam- ale ta babka była jakaś niewysłowiona.
Chwilę później telefon znów dzwoni, wcisnęłam telefon P w rękę i nasłuchuję:
- Słucham- P odebrał.
- Oooo czeeeść! Ja dzwonie z tego ogłoszenia na Paradzie- babka swoje, ale wyraźnie bardziej się ucieszyła na męski głos.
- Jakiego ogłoszenia?
- No martymonialnego, no! No tego, że szukasz kobiety...
- Tak?
- No taak.
- A ile ty masz lat?- P pyta
- Dwaaazieścia pięć- słychać odpowiedź.
- No to świetnie! Ja mam 82- P  się rozkręca
-Noooo.... mnie pasuuuuje. A wcześniej to jakaś baba odebrała?
- No tak to moja pielęgniarka była.
-Acha. No to wiesz ja jestem gotowa-  słychać znów pannę, w tle jakieś krzyki, śmichy-chichy i głos panny próbujący uciszyć towarzystwo: - ciiiiicho ku....a!
-Ale wiesz, o tej porze to ja już idę spać- P na to.
- Jaag to spaśśśś? Nie zabawisz się ze mną? to po co ku....a dajesz ogłoszenie?!- panna mocno musiała być wstawiona, dalej nie dało się jej zrozumieć bo coś tam bełkotała i użalała się że nic z tego nie będzie.
P się rozłączył.
Po kilku minutach dostałam SMS:
"To po co dajesz ogłoszenie co?"

Na szczęście dziś nie znalazłam w internecie żadnego ogłoszenia z moim numerem telefonu więc wygląda na to, że pijana kobieta pomyliła po prostu numer...



środa, 11 grudnia 2013

7 dni WYZWANIE FOTO {grudzień} – Dzień 3- Czyli AKCJA LIST!!!!

Temat na dziś to LIST.
Dziś temat dla mnie najważniejszy bo mowa będzie nie o zwyczajnym liście  ale o liście przynoszącym uśmiech i szczęście!
Dziś rano wpadłam przypadkiem na pewien blog i tak mi się wszystko poskładało, to nie może być przypadek, że weszłam tam akurat dziś.
Oto Sztandar akcji i niech on się stanie interpretacją dzisiejszego wyzwania!


Treść maila- czyli też listu jakby nie patrzeć;)

Dzień dobry Stokrotko!
 Robótka nie ma terminu końcowego. Celujemy w Wigilię, jak punkt kulminacyjny, ale w zeszłym roku kartki spływały jeszcze do połowy stycznia. Macie czas! Na Trzech Króli, tradycją hiszpańską, też wystarczy. 

My prosimy, o same kartki, choć niektórzy Robótkowicze w produkcji się tak rozwijają, że dołączają też drobne podarki. Ale to nie jest warunek konieczny. Serio.
Sedno Robótki to: Jedna karta od jednej osoby/rodziny do jednego konkretnego Dzieciaka-Starszaka. Tylko tyle i AŻ tyle. Oni tam czekają na serce w kopercie, na wycelowaną lokalnie i konkretnie ciepłą myśl ze świata.

Trzymają te kartki pod poduszkami, imaginują darczyńców jako członków bliskiej rodziny (często jedynej). 

A my, Chaotyczny Komitet Organizacyjny, czekamy na linki do waszych blogów/twarzoksiążek/forum. Cieszy nas śledzenie wirusa Robótki, co się rozchodzi po internecie jak koła na wodzie ;) 

Cmoki jak smoki w poliko każdej w Was!

Serdeczności,

Bebe


Kochani to tak nie wiele a tak wiele. Zdanie: "trzymają te kartki pod poduszkami...." ciągle dźwięczy mi w uszach!
Mała, maleńka kartka, liścik a może sprawić komuś radość! 
Piszemy kartki z życzeniami świątecznymi, proszę kupmy jedna kartkę więcej, wybierzmy jedną z osób i prześlijmy ciepłe, świąteczne słowo!
Odsyłam koniecznie na stronę BEBE, gdzie można wszystkiego się dowiedzieć o akcji,  można też wybrać osobę, do której wyśle się kartkę.
Mam nadzieję, ze i tym razem nasze serca nie pozostaną obojętne:)

7 dni WYZWANIE FOTO {grudzień} – Dzień 2

Temat na wczoraj (dziś dogonię i będę o czasie, taki mam plan;P) to CZARNO-BIAŁE.
Moja interpretacja wygląda tak:


W tle zdjęcia PRL-owska Warszawa.
Tyle o Wyzwaniu, a teraz prywata: o mojej nowej miłości czyli audiobookach.
A co to ma wspólnego ze zdjęciem, zaraz wyjaśnię.
Czytelniczki i miłośniczki prawdziwych, papierowych książek pewnie mnie zlinczują, ale ja z braku czasu pokochałam wersje elektroniczne książek, ale nie takie do czytania tylko takie do słuchania.
Słucham kiedy tylko mogę, w samochodzie, w domu jeśli Córcia pozwala, czasem zasypiam ze słuchawką w uchu. To jednak wygodne móc "czytać" książkę podczas jazdy samochodem, zmywania, sprzątania, gotowania! Szczególnie mocno chciałabym Wam polecić dwie książki czy też audio-książki, co kto woli, i jedna i druga świetnie wpisują się do tematu czarno-białego:


"Z pamiętnika niemłodej już mężatki" Magdaleny Samozwaniec
Książka pamiętnik niejako, autorka, jak zawsze, z humorem opowiada o współczesnych jej czasach.
Słucha się rewelacyjnie i widzi się w wyobraźni tamten świat, tamte stroje, tamtych ludzi.
Wspomnienia są z czasów wojny jak i z czasów dużo późniejszych napisane przepięknym językiem.


"Rewers" Andrzeja Barta
To książka napisana na podstawie filmu pod tym samym tytułem.
Trochę trudno się słucha na początku bo wspomnienia i teraźniejszość są trochę wymieszane, ale jak już się wciągnęłam to nie mogę przestać słuchać. 
Jestem w połowie mniej więcej i  bardzo mi się podoba. Wczoraj też oglądaliśmy film, gdzie rewelacyjnie główną rolę gra Agata Buzek, film też obejrzałam do połowy, bo nagle w łóżeczku wstała  Stokrocia i powiedziała, że ona też chce oglądać;)  a że było już  grubo po północy to musieliśmy zaprzestać oglądania;P



wtorek, 10 grudnia 2013

7 dni WYZWANIE FOTO {grudzień} – Dzień 1

NA GŁOWIE- to wyzwanie u Uli na wczoraj, bo ja spóźniona trochę jestem.




To miała na główce wczoraj moja mała córeczka- była oczywiście jednym z Aniołków w żłobkowych Jasełkach.
***
Zastanawiałam się długo czy brać udział, czy nie ale stwierdziłam, ze kiedy robiłam te codzienne zdjęcia, kiedy od świtu do nocy gdzieś w mojej głowie rozbijała się myśl o tym jak pokazać kolejny temat to jakoś wtedy miałam więcej czasu na wszystko, więcej dobrych pomysłów i myśli przychodziło mi do głowy, lepiej się ze wszystkim wyrabiałam....
Teraz znów spróbuję, a nuż znów wyjdzie ze mnie kreatywna babka, która jakby ostatnio zapadła w sen zimowy.
Połączę tylko "przyjemne z pożytecznym" i do każdego tematu spróbuję wstawić jakąś osobistą notkę.

Tak, że teraz prywata będzie:

Wczoraj mieliśmy w żłobku wspomniane wyżej Jasełka i spotkanie świąteczne.
Matka się miękka strasznie zrobiła, łzy ukradkiem ocierała co chwilę.
Niestety nie dałam rady przyjść godzinę wcześniej aby pomóc w przygotowaniach, dotarłam w ostatniej chwili przed rozpoczęciem występów.
Najpierw występowały przedszkolaki.  Później występ specjalny czyli maluszki. Najpiękniejsze było to, ze wszystkie dzieci były aniołkami, tyle tylko że starsze miały skrzydełka a młodsze tylko aureolki.
Wzruszałam się, to prawda, ale miałam też mieszane uczucia, bo kiedy te maluchy ( zarówno te większe jak i te mniejsze) weszły do sali wypełnionej tłumnie były takie przerażone! Niektóre płakały inne pobiegły do cioć, jeszcze inne do rodziców jeśli byli w zasięgu wzroku.
I już nie wiem czy to dobrze czy źle takie maluchy stresować.
Może powinny się przyzwyczajać, a może to jeszcze za wcześnie...?
Może jakiś pedagog się wypowie?
No a później był Mikołaj.
Tu kolejna porcja stresu, moja córcia uciekła z ogromnym płaczem do cioci i przez następne kilka minut tuliła się nie patrząc nawet na salę,a ja byłam za daleko żeby ją wziąć.
Po prezent podeszłyśmy już razem, ale i tak się rozpłakała.
Nie obyło się też bez pomyłek, a oczywiście kogo to mogło spotkać jak nie nas: Mikołaj pomylił prezenty, Stokrocia dostała prezent dziewczynki z przedszkola, sporo starszej, o tym samym imieniu i ciocia musiała nam podmienić, na szczęście Mała się nie zorientowała.
No i miałam okazje zobaczyć wszystkie ciocie w tym ciocie od rytmiki i "ciocie od heloł"  jak ja nazywała Stokrocia, na codzień nie dostępne, bo pracują w godzinach południowych :)
Chwilkę posiedziałyśmy, to znaczy postałyśmy, Stokrocia zjadła galeretkę z kilku delicji i zebrałyśmy się do domu, sala jest wstanie pomieścić wszystkie dzieci,  ale dzieci z rodzicami, czasem nawet z obojgiem rodziców i kilka babć, nie dało rady;)

poniedziałek, 9 grudnia 2013

O wszystkim, czyli życie w biegu

Kolejny poniedziałek i kolejny tydzień zaczyna się dniem wypełnionym po brzegi planem.
Pewnie cały tydzień taki będzie.
Wczoraj nie dotarłam na zajęcia bo zanim naprawili mi samochód ( i tak że w niedzielę udało się to załatwić, gdyby nie P i jego "wpływy" to stałby tam złomek do poniedziałku zanim ktokolwiek zgodziłby się go otworzyć i zobaczyć nie mówiąc już o naprawie) było już po 15, wybrałam się więc w drogę po córcie, wszak i to ponad godzina jazdy.
Wróciłyśmy całe i w dobrych humorach, choć na drodze złapał nas deszcz, co przy temperaturze ujemnej sprawiało, ze jechałam jak na szpilkach, a mimo to nie było aż tak ślisko, na szczęście dziś "na plusie" i po lodzie i śniegu nie ma prawie śladu.
Napisałam wczoraj sms do koleżanki z grupy, niestety zero odzewu, nie wiem czy w takim razie prosić ją o notatki czy też nawet nie próbować.
Ech, dorośli ludzie by się mogło wydawać.
Oby do lipca;P

Z innej beczki teraz: dziś w żłobku mamy spotkanie świąteczne, właśnie przed chwilą zawiozłam ciasto, które jak to zwykle bywa im człowiek się bardziej stara tym gorzej wychodzi. Niestety tym razem też tak było. To szybkie i smaczne gotowane ciasto, wczoraj wieczorem z mamą je robiłam, ale wyszło za gęste, nie chciało się ułożyć, wygładzić, herbatniki, którymi jest przekładane kruszyły się niemiłosiernie, a na koniec jeszcze się okazało, ze jest za mało słodkie:(
Jak pech to pech, ale mam nadzieje, że jakoś się zje.
I jeszcze pani dyrektor zapytała mnie czy przyjdę z godzinkę wcześniej żeby pomóc to wszystko ogarnąć.
Nie wiem jak dam radę, gdyby to było innego dnia to pewnie bez problemu, ale poniedziałek i środa to dla mnie najtrudniejsze dni w pracy, bo zazwyczaj nie udaje mi się wyjść nawet o czasie tylko kilkanaście minut później, a dziś dwie godziny wcześniej, no nie wiem, zobaczymy.

A jakie ubranka dziś w szatni były, bo prośba była, aby dzieciom na dziś przygotować ubranka bardziej reprezentacyjne. Aż mi wstyd jak zobaczyłam te kreacje....
U la la, będziemy jak te szare myszki:(
Ale córcia i tak dziś rano poprawiła mi humor i żadne najpiękniejsze ubranka tego nie zmienią.
Ubrałam ją rano, a ona popatrzyła na siebie i powiedziała:
Jestem taka jak mama. 
Jak ksieźnićka:)
I tego się trzymajmy!

niedziela, 8 grudnia 2013

Po co komu w zimie chłodzenie?

Jak nie urok to ból głowy.
Rano odpaliłam silnik w samochodzie, pomimo mrozu odpalił bez zarzutu. Idealnie niemal.
Szyby tylko nie chciały się odmrozić, ale cóż to, lata  swoje ma to może przecież jakieś niedogodności posiadać, choć zazwyczaj z ogrzewaniem żadnych problemów nie miałam.
Jednak kiedy po przejechaniu kilku km ogrzewanie nadal nie ruszyło a ręce na kierownicy mi skostniały to już nie miałam złudzeń, że to nic takiego. W dodatku temperatura silnika zaczela sie niebezpiecznie podnosić. Kiedy dojechałam do najbliższej stacji było już 110 stopni:-(
Tak wiec zamiast na zajeciach siedze w oczekiwaniu na pomoc....
A jeszcze po Córcię musze pojechać...
Adieu zima jest piękna!

sobota, 7 grudnia 2013

Ksawery i Mikołaj. Oryginalna nie będę.

Ksawery sobie wczoraj poszalał! W południe przeszła pierwsza śnieżyca, gdzie w ciągu kilkunastu sekund swiat za oknem przestał byc widoczny, zrobiło się ciemno, szaro i nie widać bylo zupełnie nic. Po kilkunastu minutach odpuściło trochę, ale kiedy kiedy po kilkudziesięciu minutach zaczęło sie od nowa szef zarządził natychmiastową ewakuację. Myślę ze gdybysmy zostali do końca dnia to mogloby sie okazac ze droga do domów zajmie nam kilka godzin. Momentami nie bylo widać końca maski samochodu! w dodatku na ulicach byla jedna szklanka, opony na zimowe zmieniłam dzien wcześniej, a mimo to nie moglam wyjechać na ulicę, która byla lekko wyżej i minęło mnie kilkanaście aut zanim ktoś sie ulitował i mnie "podepchnął". 

Za to drzewa w ogrodzie byly tak bajecznie wymalowane śniegiem jak na kartkach świątecznych....
No i późnym wieczorem -zapewne przez ten wiatr- dotarł "Mikołaj"....

środa, 4 grudnia 2013

O zasypianiu, czyli co kto słyszy:)

Zasypianie to jest u nas ciężki temat.
To znaczy zależy dla kogo, dla P na ten przykład to specjalnie ciężki nie jest, bo on potrafi wszędzie w każdej pozycji i o każdej porze zasnąć, niestety Córka tych zdolności nie odziedziczyła, więc zasypianie to każdego wieczoru jest długa historia.
Od jakiegoś czasu opanowaliśmy pewien sposób na zasypianie, które zazwyczaj trwa kilka, może kilkanaście minut: otóż leżymy sobie wszyscy przy zgaszonym świetle i rozmawiamy, to znaczy rozmawiamy ja i P, a Stokrocia próbuje zasnąć, leży sobie między nami, tarmosi dłoń (zazwyczaj mamy) nie zwracamy na nią wtedy uwagi nawet jak próbuje się wcisnąć do dyskusji ( raczej nie próbuje ), oczywiście nie używamy jej imienia żeby nie zwracać jej uwagi i po kilku minutkach dziecko śpi.
Wczoraj leżymy tak sobie kilka minut w ciemnościach,  rozmawiamy, córcia się tuli, zdawała się już nawet odpływać, a ja opowiadałam P akcję wieczorną jak to zapytałam się Córci czy mogę na chwilę wyjść z domu do samochodu po zakupy, czy zostanie sama przez te kilkanaście sekund, na co mała ochoczo się zgodziła i mówię mniej więcej tak:
- I wiesz jak tylko zamknęłam drzwi za sobą, to Ktoś zaraz zaczął w niebogłosy wykrzykiwać : Mamo wluć! Mamo! Mamooooo!
A na to Córeńka cichutko:
- I wieś, to byłam ja!

niedziela, 1 grudnia 2013

Zmiany noworoczne...

Z Nowym Rokiem i ja kilka zmian chciałam wprowadzić na blogu.
Po pierwsze chyba pora Stokroci dać jakieś blogowe imię bo troche to meczące tak ciągle Stokrociować, a i czasem nie oddaje tego co chce napisać. Wielokrotnie Szminka nazywala Małą Daisy więc niech tak może zostanie? A może coś podpowiecie.
Po drugie chciałabym, wprowadziś dialogi męsko-damskie. I trójkowe też bo i takie sie już zdarzają. Z Połówką ciągle i nieustannie gadamy, mówimy, dyskutujemy, poczucie humoru mamy może specyficzne i nie każdego będzie to smieszyć, ale jednak dla mnie te scenki warte są zapisania. Umyka to gdzieś a czasem zdarzają się prawdziwe perełki.
Tak przyznaję „pożyczam” to od Oli, ale przecież nie zamierzam z nią konkurowac, bo ona i Skarb są bezkonkurencyjni, ale to moja mama blogowa, wiec mam nadzieje, ze nie będzie mi miała za złe, ze niedaleko pada jabłko od OliJ
Wrzucam też nową zakładkę Marzenia do spełnienia. Bo niby czemu miałabym się ograniczyć do tych pięciu wypisanych? Przecież może być ich całe mnóstwo. A zrealizowane będę odkreślać i opisywać!

I chcę być bardziej otwarta na blogu. Czasem długo się zastanawiam czy coś opisac, czy nie. A jak już napiszę to niejedna notka zostaje w wersji roboczej. Muszę mniej myślec a więcej pisać. Nie żeby zaraz pisać bezmyślnie, ale żeby nie zastanawiać się nad poprawnością polityczną czy społeczną po prostu pisać co myślę i nie ważne co myślą o tym inni.
No i chciałabym, żeby choć raz ujawnili się ci którzy czytają bez komentowania. Wejść jest dużo, komentarzy mało, więc takie moje małe marzenie....
Mam nadzieje, że z nowym rokiem blog będzie ciekawszy i bardziej radosny i że w życiu będzie tak samo;)

czwartek, 28 listopada 2013

:)

Dzwoni zszokowany mąż do pracy swojej żony blondynki:
- Kochanie, nie uwierzysz co się stało! Twoja mama, a moja teściowa, weszła na drzewo, a gałąź na której stała się złamała i ona zginęła!
Na to blondynka:
- Niemożliwe, a pod drzewem szukaliście?

wtorek, 26 listopada 2013

Porady dekoratorskie...

Jak szybko i tanio ożywić mieszkanie?
Zostawić dziecko z farbami na kilka minut ....
Efekt najprawdopodobniej przerośnie Wasze oczekiwania:)



Moje dziecko nie miało w dostępu do farb- te na szczęście trzymam wysoko poza zasięgiem małych rączek, ale nieopacznie zostawiłam na biurko lakier do paznokci.
Nowy image zyskało biurko i komputer i oczywiście ubranie... dobrze ze do ekranu nie sięgnęła.

poniedziałek, 25 listopada 2013

O pogodzie czyli o niczym właściwie...

Witamy w ten chłodny dzień:)
Czy Was już zasypało? U nas słoneczko świeci od rana, ale jest zimne, ostre powietrze choć słońce nie kryje się nawet na chwilę. 
To w oknie od południa bo w oknie od północy od rana widać nadciągające ciemne chmury. 
Wczoraj kiedy wracałyśmy do domu na A2 minęłyśmy kilka pługów śnieżnych, aż by się chciało powiedzieć: chociaż raz zima nie zaskoczyła drogowców, bo odśnieżyli zanim jeszcze śnieg spadł;)
Ok, tyle o pogodzie.
Co u nas. Byłyśmy z Małą na kontroli: wszystko już jest teoretycznie dobrze, teoretycznie płuca i oskrzela czyste, gardło też, a praktycznie ma jeszcze trochę kataru, czasem zakaszle i od kilku dni ma problemy z brzuszkiem. Podobno to reakcja na antybiotyk. 
Mam nadzieje, że tak właśnie jest i że wkrótce wszystko wróci do normy.
No i czekam niecierpliwie na wyniki zaliczeń. 
Oby do przodu;)

sobota, 23 listopada 2013

Atmosfera jest ciężka.
Nad przygotowaniem prezentacji siedziałam dziś do 4. Odpuściłam tym sposobem pozostale przedmioty, ale wygląda na to że panie postawią na swoim...

czwartek, 21 listopada 2013

Za młodzi na sen, za starzy na... studia.

Chyba się starzeję.
Chyba pora zakończyć studia.
Jak najszybciej. Ja już jestem zdecydowanie za stara!
Po co mnie to, się pytam?
No może i potrzebne, jak się tak głębiej zastanowić ale co się człowiek nadenerwuje to jego.
Mamy bardzo "elitarną" specjalizację -kilkuosobowa grupa.
Ma to plusy i minusy, wiadomo. Nieobecność jednej osoby nie umknie nikomu, ale obecność  też jest niewątpliwie zauważalna.
Ale do rzeczy kobieto, bo czas czytelnika cenny jest!
Podstawą sporej części zaliczeń są prezentacje tematu czasem jednoosobowe, czasem grupowe w zależności od zakresu materiału i pracy.
Ostatnio dla naszej trzyosobowej grupki przygotowałam taką prezentację- wyszło bardzo dobrze, prezentacja wywoływała co chwilę burzliwa dyskusję na sali, nikt nie zasnął, nawet profesor, wpis do indeksu najwyższych lotów więc chyba ok.
Na zajęcia weekendowe prezentację mają przygotować pozostałe dwie osoby, wspólnie, bo materiał obszerny aczkolwiek 25- 30 slajdów/minut to max. Na poprzednie zajęcia przyniosły prezentację do korekty.  Ponad 70 slajdów, bo wszystko przecież ważne.
Ok, rozumiem: korekta, profesorka popatrzyła, oczywiście większość uznała za zupełnie zbędne, ale to jeszcze etap omawiania,  więc wszystko dozwolone.
Zbliża się termin zaliczenia. Prezentację podzielili sobie na dwie części pierwszą część miała robić Kasia a drugą Marysia. Nie dostałam prezentacji więc usiadłam nocą i z materiałów przygotowanych przez grupę na korektę utworzyłam prezentację na ok 30 slajdów. Powyrzucałam to, co nie wiązało się z tematem, to co było zbędne, niektóre rzeczy połączyłam ze sobą, niektóre dodałam ale wyszło chyba całkiem przejrzyście i przystępnie. Nie myślcie że się chwalę, ja po prostu na pierwszym stopniu miałam ten przedmiot w dużo szerszym zakresie, zaliczenie miałam na 4 ale teraz zamarzyło mi się stypendium więc chciałam zaliczyć te zajęcia na więcej.
Wysłałam dziś koleżankom z grupy.
Zadzwoniłam do jednej rano, że zrobiłam, żeby sobie zobaczyła, żeby się do tego odniosła, może coś poprawiła.
Druga do mnie sama zadzwoniła, że mi przesłała, ale że znalazła jeszcze coś tam i coś tam i że próbowała okroić i że wszystko jest ważne i że połączyła  już wszystko w całość ( w sensie ze obie części) i że może jak ja świeżym okiem spojrzę i coś przytnę to będzie ok.
Spojrzałam i ręce mi opadły.
67 stron.
To co miało być usunięte dalej jest, ba nawet jest poszerzone o zdjęcia!!! i dodatkowe opisy!!!!
A punktem kulminacyjnym był mail od Kaśki:
"trochę "ściągnęłam" z twojej prezentacji do mojej ale, ponieważ umówiłyśmy się, że to ja prezentuję to będę upierać się przy swojej wersji.
Teraz to już wszystko mi opadło...

I co ja mam zrobić?
Przecież nie będę się kopać z koniem, tak?
Przecież jedna trzecia tych slajdów nie ma związku w ogóle z tematem!
No tak ale przecież jak mam mówić o chmurach to czemu nie napisać o samolotach, wszak w chmurach latają a jakie zjdęcia można wstawić!
Tylko co ma piernik do wiatraka?!!!?
Wrrrr
Za stara jestem na studia, za stara....

środa, 20 listopada 2013

O zdrowiu i o spotkaniu.

Za długo zdrowiem się nie nacieszyłyśmy:
Zapalenie gardła, antybiotyk – to Mała.
Ja z kolei znów mam nawrót uporczywego kaszlu.
Bywa. Jesień. Okropnie nie lubię jesieni.
A teraz może o czymś bardziej przyjemnym. Weekend za to mieliśmy bardzo interesujący i radosny. Może tez trochę przyczynił się do chorób, a może tylko przyspieszył uwidocznienie się objawów.
Otóż sobotni wieczór spędziliśmy u blogowej Koleżanki- Martusi i jej rodziny. Dziewczynki szybko się dogadały, mimo obaw, że jedynaczki nie będą potrafiły dzielić się zabawkami.
Mamy też znalazły wspólny język, i czuły się jakby się znały od lat. Nasi Panowie mieli trochę trudniej, bo my znamy się doskonale z blogów, z maili, z smsów a oni widzieli się tak zupełnie pierwszy raz, ale było całkiem dobrze.
Szkoda że mieszkamy od siebie kilka godzin drogi, ale jestem pewna, ze nie było to nasze ostatnie spotkanie.
No i miasto w którym dziewczyny mieszkają bardzo mnie zaintrygowało, na pewno wiosną się tam wybierzemy.
To tyle na dziś, wracam do nauki.

Kolejny weekend zamierzam spędzić na uczelni. Zaliczeń ciąg dalszy więc nie będzie kolorowo.

sobota, 16 listopada 2013

Matka nieidealna, czyli jak nie odzwyczajać dziecka od smoka...

Zastanawiam się pisać czy nie, ale w końcu nie jestem przecież lukrowaną mamuśką, a czasami to taka blondynka ze mnie wychodzi, że ho ho!
Bo idealna to z pewnością nie jestem, a nawet nie chciałabym być idealna, bo co to za życie z takim ideałemJ
 Wiele błędów popełniam, mam nadzieję, że nie są to jakieś błędy ogromne, ale dopiero się uczę być mamą, wszak to pierwsza próba dopiero.
Tyle tytułem wstępu.

źródło: www.dzieciowo.pl

Będzie więc o mojej głupocie, bo chyba inaczej tego nazwać nie można…
Stokrocia już w szpitalu dzień po narodzinach zaprzyjaźniła się ze smokiem. Dziś ponad dwuletnia dziewczynka ciągle nie potrafi się z nim rozstać, zwłaszcza przy zasypianiu- butla mleka, potem smok i ręka mamy, bez tego ani rusz.
No i „wspaniałomyślna” – czytaj lekkomyślna- matka zasugerowała się opinią otoczenia, które przecież wie najlepiej, że dziecko w tym wieku to już powinno smoka porzucić.
No ale jak mam jej zabrać ukochanego mońka?  Toż jest on z nią od pierwszego dnia niemal wiec jak mam jej go tak po prostu z dnia na dzień odebrać?!
No i poszperałam, poczytałam, zapytałam też wujka Google i wpadłam na genialny pomysł z przycinaniem smoka. Nie wiem czy o tym słyszeliście.
Bo jest taki sposób żeby dziecko odzwyczaić od smoka, ale nie robić tego drastycznie- przestrzegam i nie polecam korzystania z tej metody!
Polega ona na tym, że najpierw w smoku robi się dziurkę. Małą, dziecko zazwyczaj się wtedy trochę denerwuje no ale można mu to jakoś wytłumaczyć, ze np. ma ząbki wiec przegryzło… Później w zależności od reakcji dziecka sukcesywnie przycina się coraz bardziej, aż dziecko nie ma już czego ssać….
Tyle teoria.
W praktyce było też całkiem nieźle… do pewnego momentu.
Pierwszy dzień Mała była zaskoczona dziurką, ale przyjęła to że ma ostre ząbki i smoczek przegryzła. Nawet się tym chwaliła: ziobać jakie mam ośtle ziąbki! Przy zasypianiu był chwilowy bunt, ale poszło. Kolejne dni i kolejne milimetry…
Mała zrobiła się nerwowa, zwłaszcza w żłobku. Nie chciała zasypiać, budziła się z płaczem Rzucała tym dziurawym smokiem- w domu rzucanie nie zdarzyło się ani raz, ale relacje cioci ze żłobka były przerażające. Kilka dni to trwało.
W końcu wróciłyśmy do smoka. Całego. Nowego.
Jest spokojniejsza, ale nie wypuszcza go z buzi nawet podczas snu. W żłobku ciągle ma kłopoty z zasypianiem. W domu mamy na nią sposób, ale nawet kiedy przez sen wypadnie jej „monio” to płacze, szuka i uspokaja się dopiero jak smok znajdzie się w buzi.
Mam nadzieje, ze nie zrobiłam jej tym krzywdy.
No cóż, daleko mi do ideału, ale nie mogę sobie wybaczyć jaka głupia byłam, żeby dwuletniemu dziecku na siłę tego smoka zabierać.  Teraz zaczekam, aż sama podejmie taką decyzję, że już go nie chce, nie potrzebuje, ze jest na niego „zbyt dorosła”, ale nie będę jej do tego zmuszać.



czwartek, 14 listopada 2013

Patriotyzm a polityka...

Nie chcę generalizować, ale chyba naszemu społeczeństwu pomieszały się trochę pojęcia patriotyzmu z polityką.
To, że uczę dziecko wierszyka, że jest Polakiem nie znaczy, że podoba mi się system polityczny, sposób rządzenia czy postępowanie tych czy owych będących u władzy. To czy mi się podoba czy nie to nie jest kwestia patriotyzmu, ba z patriotyzmem niewiele ma wspólnego.

Na wielu blogach czytałam, że "ja się z tym krajem nie identyfikuję, nie czuje się Polakiem, nie jestem z tego dumny". Przykre to, ale ja myślę, ze nie wynika to z tego ze tak naprawdę sądzi jedna czy druga osoba, tylko z tego ze pomyliły jej się pojęcia: nie jest tak ze nie jest dumna z tego ze jest Polakiem tylko nie jest dumna z rządu, nie identyfikuje się nie z tym krajem, ale z ta polityką.
Poprawcie mnie oczywiście, jeśli nie mam racji.
Nie potrafimy obchodzić naszego najważniejszego święta narodowego.
Nie potrafimy.
  
Wiecie, bardzo przykro mi było, kiedy 11 listopada mój tata po porannej mszy ( zapewne za Ojczyznę) i po świątecznym bądź, co bądź obiedzie przebrał się w robocze ubranie i poszedł na pole.
Tato, -mówię- ale dziś jest święto!
Tak, ale państwowe tylko.
Ale jak TYLKO –zaoponowałam- przecież w tych wszystkich wojnach i powstaniach właśnie o to się bili żebyś ty dziś mógł świętować….
Mój tata, który sam mnie uczył kiedyś wierszyka Kto ty jesteś…?
Który od zawsze  bochen chleba zaczynał, a dzień kończył znakiem krzyża….
Nie, nie tylko tata nie świętował, większość ludzi na naszej wiosce uznała, że jest to świetny wolny dzień na pracę w polu czy w podwórku.
  
Nie jestem zachwycona tym co się w kraju dzieje, nie podoba mi się wiele rzeczy, sami pamiętacie że trzy lata temu urząd państwowy odmówił mi na okres ciąży środków do życia wiec mam na co się złościć, ale czy to znaczy że mam za to nienawidzić tego kraju? Obrazić się na kraj? Że powinnam nie identyfikować się z nim? Przecież to nie kraj tylko politycy takie przepisy wprowadzili, a co ma polityka do patriotyzmu? Dziś rządzi ten, za rok, miesiąc, tydzień będzie ktoś inny, to co dziś to nie mój kraj bo u władzy jest ta opcja a za rok nagle go pokocham bo rządzić będzie kto inny?
Złość na polityków nie może się równać złości na kraj, na pochodzenie.
Polska to nie tylko to co się dzieje na Wiejskiej.
Polska to cmentarz na którym pochowani są Twoi bliscy, to miejscowość z której pochodzisz, to Twoje miasto, Twoja szkoła, praca, Twoi przyjaciele, Twoja rodzina.
Tego właśnie chciałabym nauczyć swoje dziecko: że stąd pochodzi, tu są jej korzenie, tu jest jej historia, nie zawsze idealna, ale własna.
Nie wiadomo gdzie życie ja rzuci i w jakim zakątku świata będzie mieszkać ale chciałabym aby w jej sercu zawsze było miejsce dla tego skrawka ziemi i historii.


11 listopada 1918 roku po 123 latach niewoli Polska odzyskała niepodległość. 
W 1937 roku 11 listopada ustanowiono świętem narodowym. 
Od roku 1939 do 1989 r obchodzenie tego święta było zakazane.

A dziś mając wolny kraj, nie potrafimy tego dnia uszanować i po prostu świętować z kotylionem na piersi, flagą narodową w oknie i tradycyjną polską gęsią na stole...

poniedziałek, 11 listopada 2013

Wyznanie dwulatki...



Dziś Dzień Nieodległości.
Od lat moim marzeniem jest zobaczenie na własne oczy Placu Marszałka Piłsudskiego gdzie przy Grobie Nieznanego Żołnierza odbywa się uroczysta zmiana warty honorowej z udziałem wojsk wszystkich rodzajów.
Tłumy jakie z pewnością tam będą skutecznie mnie odstraszają, ale przecież Polska to nie tylko huczne obchody w miejscach wielkiej rangi, czasem może warto odwiedzić jakiś inny zakątek, inne miejsce, pamięci, pomnik, lub choćby pomyśleć, przypomnieć sobie...
Dla mnie to ważny dzień.
Mam nadzieję, że będę umiała nauczyć Stokrocię miłości do tego kraju, chciałabym aby kiedyś potrafiła być dumna z tego kim jest i skąd pochodzi kiedyś dla mojego dziecka też będzie to ważny dzień, że to miejsce, ten kraj będzie potrafiła kochać mimo że nie jest przecież idealny...

Nie dodam nic więcej, za każdym razem kiedy mówimy ten wierszyk, łzy mi się do oczu cisną.

wtorek, 5 listopada 2013

O nudnej-cudnej codzienności....

A teraz o codzienności skoro ze wspomnieniami już się uporałam.
Zdrowieję, jest całkiem nieźle nawet pomyślałam ze po co mi en antybiotyk jeszcze przez cztery dni, ale spoko spoko, nie odstawię;) to tylko taka myśl, którą natychmiast przegoniłam bo skoro już się truję to jednak trzeba wytruć do końca to dziadostwo żeby przypadkiem nie ożyło!
Kaszel mi jeszcze trochę dokucza, zwłaszcza w nocy ale idzie przeżyć.
Świąteczny weekend spędziłyśmy częściowo u moich rodziców, częściowo z Połówką, choć jeszcze kilka dni temu wydawało mi się to niemożliwe.
A wraz z początkiem tygodnia znów praca, żłobek, dom... czyli codzienność.
Nuda rzec by się chciało choć z taką dwójką przy boku to człowiek nigdy się nie nudzi;)
Młoda sypie tekstami jak z rękawa, ostatnio jej ulubioną zabawą jest skakanie po kanapie! ewentualnie po moim brzuchu.... i robienie "namiotu" z czego się da: pościel, ręcznik, kocyk zakłada na głowę i woła: jeśtem w śwoim namiociki, ścieś zie mną? ścieś do mojego namiociku? choć! ziobać jaki fany!
A któregoś ranka zabiła mnie tekstem, ale to trzeba od początku....
Bo Stokrocia bardzo lubi krasnoludki: książki, opowieści, i powtarza często: Klaśnoludki siom na świecie! Jakiś czas temu Dziadek uczył jej piosenki "Kiedyś o Jezu...".
W drodze do żłobka mijamy kościół, i przy tym kościele mówimy sobie modliwę do Aniołka Stróża, którą ona bardzo lubi. A później przypomniała jej się piosenka, której ją Dziadek uczył i musiałam śpiewać.
I chyba jej się wszystko razem wymieszało bo kiedy skończyłam Stokrocia stwierdziła z pełną powagą:
Wieś, Pan o Jezus chodził kiedyś po świecie. Tak jak Krasnoludki.
;-D




Jak zawsze spóźniona, czyli o wspomnienia z nad grobów...

Nie mogę nadążyć ostatnio nad tym moim życiem, ale chciałam o tym napisać, bo skoro to pamiętnik to dla mnie ważne;)
Kiedyś, jako dziecko nie lubiłam 1 listopada, głównie za to ze na cmentarzu taka rewia mody, nawet jak śniegu nie było to babki futra wyciągały i froterowały pomniki przepychając się gdzie tłoczniej chyba żeby jak najwięcej ludzi je podziwiało;P  no co taka prawa, na cmentarz zawsze trzeba było nowe buty chociaż założyć jak się nowej kurtki nie miało, u was tak nie było?
Szczęściarze...
Ale teraz odnoszę wrażenie, że tak nie jest, albo że mniej, że ludzie jednak idą z innych względów, być może dlatego że futra się przejadły, a nowe buty człowiek kupuje kilka razy w roku?
Wszystko jest inaczej.
Pamiętacie jeszcze znicze bez "daszków" kiedy po prostu były to szklane pojemniczki wypełnione woskiem ( tak woskiem a nie stearyną) które paliły się tylko jeśli nie padało, a jeśli padało to w najlepszym razie gasły a czasem pękały zalewając pomniki?
Pamiętam jak któregoś roku ksiądz przeciskając się przez ciasne przestrzenie miedzy grobami zatrzymał się przed nowo święconym pomnikiem a za chwilę kilka osób rzuciło się żeby ugasić mu sutannę, która zaczęła się palić od takiego właśnie znicza....
I nie do pomyślenia było pójście po zmroku na cmentarz, żeby nie zakłócać spokoju tam leżącym....

W tym roku naprawdę nie widziałam tej rewii, nie było futer, było jakby spokojniej a ludzie jakby w końcu  przyszli na groby a nie na spotkanie towarzyskie.



Kiedyś, kilka lat temu śnił mi się grób, to znaczy pomnik na naszym cmentarzu. Taki stary, charakterystyczny z takimi kulami po bokach. Śniło mi się dokładne miejsce, litery, zdjęcia na nim umieszczone. Odszukałam to miejsce dokładnie takie jak mi się przyśniło. Dokładnie te same pęknięcia na pomniku, te same litery, te same zdjęcia. Nie mam pojęcia kim są ludzie, którzy tam spoczywają, nazwisko nic mi nie mówi. Jak jestem sama na cmentarzu to idę tam czasem zmówić modlitwę.
Zazwyczaj ten grób był zaniedbany, czasem palił się jakiś znicz, w tym roku kilka osób przy nim stało.
Może trzeba było podejść, zapytać?
A kiedy byłyśmy z Małą i mamą po zmroku nie odważyłam się tam pójść...

środa, 30 października 2013

Rozsypana...

Hej, spieszę donieść, że żyję. Jeszcze.
Nie najlepiej się czuję, byłam u lekarza, mam antybiotyk, powiedziała, że po trzech dniach będzie poprawa...
Telefon mi zgłupiał, nie mam internetu, nie mam Was nawet jak czytać, bo w pracy to wiadomo, czasem się nie da i już. Nie mam tez do Was kontaktów, bo resetowanie wszytsko mi zeżarło:( blondynka karty nie wyjęła, bo tak to może cokolwiek by zostało... ale najgorsze jest to że to resetowanie nie pomogło i internetu ciągle nie mam:(

czwartek, 24 października 2013

Codziennik

Żyję, żyję, ale ledwo:(
Przechodzi mi... trochę, tylko jeszcze nie wiem na kogo...
Stokrocia na razie  (odpukać w co się da) zdrowa, biega do żłobka bardzo chętnie, a ostatnio atrakcji nie brakuje: mieli wizytę Strażaków! I co dzień rano kiedy przychodzimy i Mała siada w szatni pokazuje na zdjecia na tablicy i mówi: Ja siedziłam w taaakim duzim siamochodzie:)
A dziś jedziemy do Dziadków i znów komentarz Stokroci:
-Bedę kajmić kujki, i na koniku będę jeździła, i na faćcie...
Wie ktoś moze co to jest faczka? hi hi;)

niedziela, 20 października 2013

Przymusowa zmiana planów i coś do posłuchania...w końcu DZIAŁA:)

Jak to zazwyczaj bywa plany się walą i życie żyje swoim scenariuszem.
Nie było imprezy u Dziadków, dużego tortu ani prezentów czekających już niemal od tygodnia od blogowych cioć.
Rozłożyło mnie kompletnie. Wieczorem po naszej mini imprezce złapał mnie taki kaszel, ze ledwo mogłam załapać powietrza, P zarządził ze natychmiast stawia mi bańki i leżę przez weekend i albo mi przejdzie albo w poniedziałek do lekarza. Jakoś nie bardzo przechodzi:(
Wczoraj Stokrocia leżała ze mną, ale dziś dopadła ją jakaś "głupawka" normalnie, biega, skacze ( głównie po mnie), śpiewa, tańczy! Gada niemal bez przerwy jak nie do mnie to do P, jak nie do P to do miśków, piesków, balonów... karmi mnie makaronem i przynosi do picia soczek;)
Kochana jest:)
P dziś też jest kochany, zrobił obiad a ja sobie mogłam poleżeć, inna sprawa ze chyba dziś nie byłabym w stanie zwlec się z łóżka żeby ugotować cokolwiek, wszystko mnie boli jakbym jakaś potłuczona była, a najbardziej przepona od kaszlu:( okropne.

I chciałam Wam coś zamieścić do posłuchania, miało być do wczorajszej notki ale nie wyszło.

Filmiki już działają, to chyba wina mojego zbyt słabego internetu w domu, ze nie mogły się wczytać. Nie ma opcji wstawienia pliku do posłuchania wiec są filmiki- ale one nie są do oglądania, wiec wizji niet tylko fonia;)


ABICIADŁO


KOCHAM CIĘ





sobota, 19 października 2013

Dwa latka;)

Dziś Stokrocia kończy dwa latka.
Kiedy to zleciało? Jak to mogło tak minąć niepostrzeżenie?
Dopiero co pisałam: Szczęśliwe a tu już taka panna  mądra i gadulińska.

Może w takim razie jakiś mały bilans:

Waży ok 12 kg.
Uwielbia układać puzzle, klocki, malować, bawić się w "kółko graniaste" i "baloniku nasz malutki", uwielbia kiedy czyta się jej książeczki i kiedy ona "czyta" książeczki swoim misiom.
Jest bardzo radosnym dzieckiem, uśmiecha się prawie cały czas.
Rano wita dzień uśmiechem i buziakiem na "dobry dzień".
Lubi się kąpać, w wannie najchętniej spędziłaby cały wieczór.
Lubi stać na krześle w kuchni i patrzeć albo "pomagać".
Nie rozstaje się ze smokiem i nie chce też rozstać się z pampersem.
Bardzo aktywnie uczestniczy w zajęciach angielskiego w żłobku.
Lubi rytmikę, ostatnio bardzo często w domu wygrywa na zabawkowych organkach gamę, sama.
Potrafi powiedzieć cały wierszyk "Abecadło..."
Potrafi cześciowo powiedzieć wierszyki: "Na straganie w dzień targowy...", "Leń", "Okulary"
Uwielbia piosenki Fasolek, zwłaszcza "Zuzia lalka..." która potrafi zaśpiewać sama.
Śpiewa tez "Kocham Cię..", "Mały miś...",
Potrafi ułożyć puzzle z 15 elementów. Puzzle 6 i 8 elementowe układa w kilka sekund.
Bardzo nie lubi się czesać.
Bardzo nie lubi odkurzacza.
I podobno wygląda jak maleńka kopia mnie;)


A tak to bylo dwa lata temu: część I, część II i część III.



piątek, 18 października 2013

Tojt z sejsuśkiem

Dziś rano kiedy jechałyśmy do żłobka Córcia mówi do mnie:
- Jadłam tojcika.
-Torcika jadłaś- dopytuję z niedowierzaniem
- Tak, tojcika, taki majutki, z sejduśkiem.
- A gdzie jadlas takiego torcika?
- Na śtole jadłam. Taki z sejduśkiem.




Nie wiem czy jej się to przyśniło, czy może w żłobku jakieś urodzinki świętowali, czy może potrafi czytać w moich myślach....
Stokrocia ma jutro urodziny, ale P nie może spędzić ich z nami, dlatego takie mini urodzinki robimy dziś, z mini torcikiem, z mini świeczuszką. 
A jutro jedziemy świętować u Dziadków, a czekają tam prezenty od blogowych cioć. Wiecie, ten blogowy świat jest naprawdę niezwykły i pewnie zaskoczy mnie jeszcze nie raz.

:)

Wieczór.
Ja i P robimy coś w kuchni, Stokrocia bawi się w pokoju.
Jest cicho więc biegnę natychmiast zobaczyć co robi, a Mała leży przy ścianie zaglądając
pod rozłożoną kanapę.
-Co robisz myszko?-pytam
-Siukam waś!- odpowiedziała bez namysłu;)

środa, 16 października 2013

Zaległości czyli grzeczne dziecko to początek...problemów;)

Pytacie w komentarzach o zdrowie Stokroci i o bańki, ja bez internetu byłam, więc odpowiedzieć było trudno.
Stokroci przeszło, byłyśmy w poniedziałek na kontroli było już dobrze, został jednak katar wiec dla pewności dwa dni spędziłyśmy jeszcze w domu. 
Czy bańki pomogły? Chyba tak, na najbliższej wizycie u lekarza dopytam jeszcze o szczegóły: miedzy innymi o to jak to jest z tym leżeniem po bańkach- mnie zawsze uczono ze po bańkach trzeba odleżeć dwa-trzy dni co najmniej a w instrukcji jest napisane ze wystarczy 20-30 minut, jeśli stan chorego nie wymaga leżenia- i jak już się wszystkiego dowiem to może na serio się z nimi zaprzyjaźnię.
Niestety mnie zaczęło rozkładać, tak ze wczoraj rano czułam się tak jakbym się nie czuła, i dziś jest podobnie.
W dodatku musiałam trochę popracować, bo niestety jest taki program w firmie, który obsługiwać umiem tylko ja wiec praca w domu nas dopadła. Trochę pracowałam z Małą na kolanach, na jednej połowie ekranu mój program, na drugiej Krecik, później Mała pobiegła do swoich układanek, puzzli i kolorowanek, bo ostatnio bardzo polubiła kredki.
Siedzi i bawi się sama, to znaczy z misiem i z pieskiem, bo co chwile słychać:
Misiu widziś telaź będziemy lisiować. Choć piesiek ziobać jak fanie, widziś? Idziemy telaź tam.
Po kilku minutach wyłączam się, więc na to, co Stokrocia mówi  i skupiam się na pracy, żeby szybciej skończyć, ale po kilkunastu kolejnych minutach oświeciło mnie, ze jak się dziecko tak spokojnie bawi samo to trzeba się baczniej przyjrzeć.
Nawet nie trzeba się było baczniej przyglądać, wystarczyło się obejrzeć za siebie....
Prześcieradło wymalowane długopisem, piłka, podłoga, dywan, osioł i puzzle wymalowane mazakami....



O ROGALIKACH i rogalikach....PILNE!!!

Z ostatniej chwili i na szybko bo czasu mało, tylko do 13.00!!!!
ROGALIKI  można zjeść TUTAJ!
Takie:

A ja korzystając z okazji opowiem o innych rogalikach.
Poszłam ze Stokrocią po pieczywo, i Mała chciała zeby jej kupić bułećke i logalika.
Kupilam więc bułeczkę i rogala z sezamem, bułeczke zjadła po drodze, rogalik został do domu.
Daje jej rogala po powrocie a ona obejrzała z wszystkich stron oddała mi i mówi:
Mamo, to jest dla kulek:)

Zapewniam, ze te u Szminki nie sa dla kurek. I powiem Wam w tajemnicy, ze one razem z M-ową powyjmowały z nich kalorie, tak że nie idzie w bioderka;P

wtorek, 15 października 2013

Urok chwili...

Dziś na spacerze Stokrocia bawiła się liśćmi, zbierała i rozrzucała orzechy, a ja w tym czasie pstrykałam zdjęcia (całkiem udane, nie powiem). 
W pewnej chwili Stokrocia podbiega do mnie i teatralnym szeptem mówi: 
Mamo, mam pomyśł!  
Przykucnęłam i pytam: tak kochanie, co to za pomysł?
 A Mała na to dalej szeptem: Kocham cię! 
I pobiegła dalej się bawić;)


piątek, 11 października 2013

Bańki....

Musiałam szybko dojrzeć do decyzji o zakupie baniek. Doktor zaleciła, ale nie miałam, więc chciałam kupić... kiedyś, ale jak wczoraj pojechałam do Małej a okazało się, że poprawa nie jest zadowalająca to zaczekałam jak zaśnie i natychmiast ruszyłam do apteki. 




Pierwsza moja myśl była taka, żeby jej postawić jak śpi, ale pomysł odrzuciłam, bo mogłaby się mocno wystraszyć gdyby się obudziła a obudziłaby się na pewno, bo piżamkę miała jednoczęściową, więc nie dałoby się niezauważalnie.
Podczas czytania instrukcji obchodzenia się z tym ustrojstwem stwierdziłam, że przecież nie będę eksperymentów na dziecku robić wiec najpierw spróbuje na sobie;) no i gładko poszło, łatwe pomyślałam i odłożyłam "zabieg" do rana.
Jeszcze podczas nocnej pobudki na mleko przygotowywałam Stokrocie że rano postawimy bańki na plecki, tak że jak tylko sie obudziła to bardzo chętnie się zgodziła, a dodatkową zachętą było włączenie bajki w TV;) 
Leżała grzecznie, aż dziw. Nie wierciła się, nie marudziła, tylko.... 
No właśnie tylko postawienie tych baniek, a raczej utrzymanie ich na skórze było nie możliwe. 
Nie mam pojęcia, dlaczego, jak czyta to jakiś specjalista w stawianiu baniek to chętnie się dowiem, co było powodem. Zasysało się ładnie a kiedy tylko "odczepiałam" pompkę bańka odpadała, próbowałam na wszelkie sposoby, inną bańką, w innym miejscu, na natłuszczoną skórę, bez natłuszczenia, bańki odpadały i już. 
W końcu odpuściłam po kilkunastu próbach. Ubrałam Mała, bo cóż było robić.

P wymusił na mnie żeby m jeszcze raz spróbowała na sobie: na mnie bez problemu, z oliwką i bez oliwki bańki się trzymały. No to się zawzięłam i jeszcze raz położyłam Stokrocie i o dziwo tym razem wyszło bez problemu. Z tym ze dwie odpadły jak się Mała zaczęła niecierpliwić, ale i tak chyba spełniły swoja rolę, bo ślady zostały wyraźne.

Mam nadzieje, że wszystko zrobiłam jak trzeba i że Mała zawalczy z chorobą szybko i skutecznie. 

Stresuje się trochę, bo moja mama powiedziała ze co jak co ale baniek to ona Małej nie postawi więc teraz się boję, czy aby na pewno wszystko zrobiłam tak jak powinnam.

wtorek, 8 października 2013

Jesienne chorowanie....i miasto bez doznań tym razem.

Wczoraj znów wyjazd tym razem Poznań służbowo.
Targi, ale o tym nie będzie, bo nie ma o czym po prawdzie: bez sensu było, mało wystawców, jedyne co było fajne to Strażacy, którzy mieli tam chyba że dwa swoje stoiska, tam chociaż coś się działo. Po za tym nudne kongresy, na stoiskach nie było z kim rozmawiać, bo w większości hostessy, które po za rozdawaniem ulotek i wizytówek nie wiele wiedziały o prezentowanych podmiotach...

A po powrocie do domu okazało się, ze poranny kaszel Stokroci nasilił się, że jest "brzydki" i że ma okropny katar, udało się jeszcze umówić do pediatry no i "wysłuchała" zmiany w oskrzelach: antybiotyk i dwa syropki. Dr poleciła też bańki, ale te niestety dopiero muszę zakupić.
Tak wiec chorobowy sezon chyba i my możemy uznać za rozpoczęty:(
Niestety.

Planowałam też dwa spotkania z super dziewczynami, ale niestety nie wyszło, choroby na każdym kroku :( choć w sumie to pewnie wtedy nie zdążyłabym dojechać do domu na tyle wcześnie, żeby pójść z Małą do lekarza, więc nie ma tego złego.
Zjedliśmy więc tylko szybki obiad w Starym Browarze podziwiając architekturę miejsca.
I ciastko "na ulicy".

Jak ktoś widział zamarzniętą blondynkę jedzącą sernik przy deptaku to to byłam ja!
Ale sernik...mmmm palce lizać!




czwartek, 3 października 2013

...

Chyba dojrzałam do napisania o ważnych wydarzeniach z naszego życia, o których wolałam milczeć zastępując je lekkimi notkami czy po prostu zdjęciami.
Podziało się ostatnio u nas, oj podziało.
Dużo nerwówki, chwil przykrych i nieprzyjemnych, dużo słów potrzebnych i niepotrzebnych, wypowiedzianych, napisanych...ale chyba w końcu zaczyna wracać spokój. 
Popełniłam straszny błąd dając kolejną szansę K- chciałam chyba za wszelka cenę ułożyć swoje życie "jak należy", skończyło się to źle, mam tylko nadzieje, że Stokrocia nie będzie pamiętać tego okresu i że nie skrzywdziłam jej tym. Związek a raczej to co usiłowałam nazywać związkiem rozsypało się nim się jeszcze zdążyło zbudować.
Czasami człowiek jest tak zaślepiony ze zupełnie nie dostrzega pierwszych objawów, później przymyka oko na niektóre problemy, czasem się w porę obudzi a czasem meczy się przez resztę życia...
Ja się ocknęłam chyba jeszcze w porę, ale mam przeczucie że ciąg dalszy jeszcze przez jakiś czas będzie mnie prześladował.
Tak czy inaczej kolejny rozdział w moim życiu się zakończył i piszę to z wielka ulgą.
Co przyniesie dalej los...zobaczymy.
Dziś znów jestem "samotną mamą" choć nie taka samotną jak kiedyś.
Połówka jest bliżej nas niż kiedykolwiek, a ja nie mogę wyjść ze zdziwienia jaki ma kontakt z Małą, jak się nią zajmuje każdego dnia, w jaki sposób rozmawia,  bawi się. Z jaką chęcią myje butelkę po mleku i z jaka radością zakłada jej kalosze... I jak wiele maja wspólnych cech....
I miliony rozmów ze mną, o wszytskim i o niczym....
Trwaj chwilo aż bym chciała zaśpiewać......


wtorek, 1 października 2013

poniedziałek, 30 września 2013

Dłuuuga droga....

Ech mówię Wam jaką podróż miałam męczącą to szok!
W czwartek wyjechałam zaraz po południu w drogę po moją rodzinkę odpoczywającą wśród szumu fal. Mimo ze u mnie od rana siąpił deszcz już sto km dalej świeciło słońce, było sucho, przejrzyście i aż się chciało jechać. No i się jechało, do momentu aż kilkaset metrów za zjazdem na Konin na A2 usłyszałam charakterystyczny dźwięk i już wiedziałam ze dobrze nie będzie. Szczęście ze bardzo szybko nie jechałam, bo sporo poniżej dozwolonej prędkości tylko ok 110, przednia prawa opona normalnie się rozwarstwiła.
Telefon do P, po instrukcji co i jak robić ( bo teorię niby znałam ale w praktyce to był mój pierwszy raz) trzeba było zmienić to nieszczęsne koło. Najbardziej to się bałam że mnie ktoś zmiecie z tej autostrady, tak jak wystawiony trójkąt odblaskowy, który już po kilku minutach "odfrunął"...


Zmiana kola poszła nawet sprawnie, ale to tylko "dojazdówka" więc jechać się na niej nie da, zwłaszcza  te kilkaset km z kompletem osób w samochodzie:( trzeba było więc znaleźć wulkanizatora, ale ze opona po portu się "skończyła" była w takim stanie że najlepszy magik by jej nie posklejał, wiadomo było ze trzeba zakupić nową a najlepiej używaną bo przecież nie miałam nawet tylu pieniędzy przy sobie żeby nowe opony kupować, zwłaszcza ze jak to zwykle bywa, trzeba wymienić dwie bo takiej samej się nie dostanie.
W dodatku godzina była już dość późna bo ok 19, P szukał więc w internecie możliwie bliskiej i czynnej wulkanizacji a ja wlokłam się do najbliższej stacji coby może jakiejś informacji o okolicznych warsztatach zasiegnąć, niestety okazało się że w najbliższym są tylko opony nowe, a wszystkie inne są o tej porze już nieczynne.Udało się znaleźć jakąś pomoc 50 km dalej, dojechałam, musiałam jeszcze zaczekać, oczywiscie takiej opony nie było więc zgodnie z przypuszczeniem trzeba było wymienić dwie, i pan stwierdził : to cud, że się pani nie zabiła! żona pana zrobiła mi kawę i kilka minut po 22(!!!) mogłam ruszyć dalej. Dalsza droga przebiegła bez niespodzianek i tuż przed 3 nad ranem minęłam magiczną tablicę informującą że jestem tuż tuż...

W drogę powrotną wyruszyliśmy ok 11 i mino że już niespodzianek "mechanicznych"  nie było to jechaliśmy ponad 10 godzin, w Poznaniu chyba trafiliśmy na godziny szczytu (17-18) bo wszystko stało, przez pozostałą cześć drogi lał deszcz tak mocno, że wycieraczki nie nadążały odbierać wody, po drodze kilka remontów i "wahadeł", do tego jeszcze wypadek czyli znów stanie w korku, kiedy dojechaliśmy do domu byłam tak padnięta że marzyła mi się tylko poducha....
Na szczęście cały pobyt się odpoczywajacym udał, pogoda była super, świeciło słońce, taka złota jesień sie trafiła;) raz tylko padał deszcz i to nie tak jak w dowcipie .
Wracam więc do normalności, do bycia mamą, do pracy, do zwyczajności, starej, dobrej sprawdzonej "rutyny"....

środa, 25 września 2013

Gdy nie ma w domu dzieci....czyli (nie)fajny film wczoraj widziałam...

Stokrocia spaceruje sobie po plaży z babcią i dziadkiem a ja....  a ja miałam tyle planów na ten czas, nawet wmawiałam sobie ze to cały tydzień... tja...
W niedziele wróciłam wieczorem padnięta jak nasza piłka nożna, poniedziałek trochę dłużej w pracy, wtorek, no tak wtorek udało się pójść do kina, dziś środa, na razie plany niejasne, a już jutro znów do nich jadę, żebyśmy w piątek mogli wrócić i tak z tygodnia zrobiły się trzy dni...
a plany były geste: ruszyć pracę dyplomowa, teatr, kino, dokończyć obraz, zrobić giga pranie, przejrzeć ubranka Młodej i przesegregować za małe, pójść na basen, przeczytać książkę, zadbać o siebie: umalować paznokcie, umówić się na masaż (karnet dostałam od Przyjaciółki na urodziny), zrobić porządek na blogach, uzupełnić zaległe notki....
Tja...
Z całej tej listy to tylko pół prania i kino... i o tym kinie dziś chciałam napisać.
Wybrałam się wczoraj z P. do kina. Niestety kinowe zaległości mam straszne więc koniecznie chciałam pod nieobecność Stokroci obejrzeć cokolwiek, zwłaszcza że ostatni raz w kinie byłam kilka miesięcy temu i to zdaje się na "Pokłosiu" tym razem chciałam obejrzeć jakaś lekka dobrą komedię.
Pech chciał ze zamiast poczytać informacje o filmie na stronie filmu to poczytałam na stronie kina:(
Przekonana byłam że idziemy na komedie a to okazał się być dramat. W dodatku kiepski.
Lubię filmy Woody Allena, choć on ma takie specyficzne poczucie humoru- komedia "Zakochani w Rzymie" tak bardzo mi się podobała, że pewna byłam ze i tym razem się nie zawiodę.
Niestety...
"Blue Jasmine" bo o nim mowa jest bardzo nudnym filmem. Historia jest dość prosta  i moim zdaniem brakuje jej jakiegoś zakończenia. To taka po prostu, zwyczajnie opowiedziana historia kobiety...
Nic zaskakującego, nic niezwykłego. Film był nudny i przewidywalny, smutny jak to dramat ale też nie był jakis dramatyczny i taki jakiś bez puenty.
Ot, historia jakich wiele.
Był tak nudny ze P mniej więcej w połowie zapytał czy może iść spać i zasnął, ja wyoglądałam do końca, ale jestem mocno rozczarowana.
No i jeszcze chyba obsługa kina też zasnęła bo zapomnieli zapalić światła, nic nie dało pukanie w ściany, tupanie, wołanie wszyscy opuszczali salę w świetle własnych telefonów...